Sierpniowy wpis „Weganka w butach ze skóry” spotkał się ze sporym zainteresowaniem. Być może spowodowane to było jego przewrotnym tytułem. Niezależnie od wszystkiego postanowiłam pójść za ciosem, poruszyć włożonym w mrowisko kijem i napisać o mojej mało-wegetariańskiej/wegańskiej garderobie.
Zacznijmy może od tego, że nie jest ona zbyt obszerna. Gdy ostatnio z K. wyjeżdżaliśmy na 10-dniowy urlop do PL, zmieściliśmy się w jednej walizce, zostawiając garderobę niemal pustą. Ubrań i dodatków mam zwyczajnie mało. Wychodzę z założenia, że skoro i tak najcześciej zakładam te same ubrania (tu cytat z mojej mamy: „A ty chodzisz w tej koszulce jak wół w skórze”), to nie ma sensu kupować innych, które i tak zalegną z metkami w szafie. Noszę ciągle niemal te same zestawy, dlatego stosunkowo często je piorę. Koszulka z sieciówki, nawet tej ekskluzywnej, nie zniosłaby zbyt długo tego traktowania i po 10 praniach powiedziałaby „Dziękuję”, odwracając się bocznym szwem na plecy. Podobnie zareagowałyby niby-dżinsy z Primark za 8€ czy akrylowy sweterek. Dlatego, mając świadomość, jaki los czeka moje ubrania i jakim wyzwaniom muszą sprostać, stawiam na rzeczy dobre gatunkowo i najlepiej – już przetestowane.

Ubrania z naturalnych tkanin
Co to znaczy dobre gatunkowo? To ubrania z „dobrą” metką. Wystarczy spojrzeć na nią (wiem, że są mistrzynie, którym wystarczy jedno dotknięcie tkaniny i wyczuwają 10% akrylu), by podjąć decyzję o zakupie lub nie. Polegam na naturalnych tkaninach. Wybieram koszulki i bluzy z organicznej bawełny. Podobnie z koszulami, które chętnie noszę – nie tylko bawełniane ale i jedwabne, chociaż to drugie to już wyższa szkoła jazdy. W przypadku swetrów w grę wchodzą prawdziwa, czysta wełna, kaszmir, moher. Tak, mam świadomość, że o ile przy produkcji bawełnianej koszulki „nie ucierpiały żadne zwierzęta”, o tyle stworzenie cieplutkiego sweterka wiąże się z pozbawieniem owiec czy kóz runa. Wolę jednak tę opcję (wełna u zwierząt odrasta), niż świadomość, że mój akrylowy sweterek będzie się rozkładał przez setki lat. No właśnie. Akrylowy. Czyli mało higieniczny (nie higroskopijny), elektryzujący się i szybko mechacący, a przede wszystkim sztuczny czyli chemiczny. Nie tylko zwiększa ryzyko zachorowań na raka piersi u kobiet pracujących przy jego obróbce ale również dla noszących go może być rakotwórczy i mutagenny.

Koszulka z bawełny organicznej
Zaznaczyłam też, że wolę ubrania przetestowane. Nie w fabryce, w ramach produkcji i testów jakościowych ale przez innych noszących. Gdy stanę pod ścianą, bo mój sweter jest już nie do użytku, a koszulka zamiast jednokolorowa – nakrapiana sokiem z pomidora, z listą zakupów udaje się w pierwszej kolejności do szmateksu. Mam swoje adresy w rodzinnych stronach, co do których wiem, że mnie nie zawiodą. Jedną z ostatnich zdobyczy jest męski sweter z czystej wełny owczej, wyprodukowany w Niemczech. Używany czyli wcześniej prany, wyprany też przeze mnie po zakupie, zupełnie nie traci kształtu i rozmiaru. Nie mechaci się, nie filcuje i grzeje jak szalony. Ze szmateksów mam też większość białych koszulek (bo takie głównie noszę). Szmateksowe T-Shirty biją na głowę sieciówkowe nówki, bo wiem, że ich kolor i forma nie ulegną zmianie pod wpływem częstego prania.
Jest też jeszcze jeden eko-powód, dla którego zaopatruję swoją garderobę w sklepach z odzieżą używaną. To świadomość, że chociaż ja nabyłam nowy dla mnie ciuch, środowisko nie ucierpiało przy jego powstawaniu. A biorąc pod uwagę, że to naturalne tkaniny, nie ucierpi ono również, gdy ubranie będzie ulegało biodegradacji.
Niestety, świat nie jest idealny i nie wszystko można mieć z drugiej ręki. Najlepszym tego przykładem jest bielizna. Pomimo najszczerszych chęci, nie jestem w stanie egzystować w wełnianym staniku, jedwabnych skarpetkach czy kaszmirowych majtkach. To jest zwyczajnie nierealne. Z wiadomych względów nie zaopatruję się też w te części garderoby w szmateksach. Kupuję je w normalnych sklepach, niechętnie patrzę na metkę i płacę, za tą eko-krzywdę. Ale póki co, nie mam innego wyjścia. Jedyne co mogę w tym zakresie zrobić, to wybierać bieliznę, która posłuży mi dłużej. Często kosztuje też trochę więcej ale… o tym innym razem.
A Wy? Jak tam u Was z eko-garderobą? Patrzycie na metki? Macie opory przed kupowaniem w second-handach czy wręcz odwrotnie? A może macie patenty na eko-bieliznę? Chętnie poznam Wasze zdanie.
6 komentarzy
Przyznaję się bez bicia, że jeszcze u mnie ten nawyk śledzenia metek leży i kwiczy. Ale pracuję nad tym.
Nie martw się – ja też nie urodziłam się z tym odruchem. Wypracowanie go zajęło mi sporo czasu. Za to teraz, jest to właśnie naturalny odruch, który w jakiś sposób pomaga w racjonalnych zakupach i pierwsze „sito” jakie musi przejść ubranie, które chcę kupić. Czasem jest tak, że pasuje wszystko – rozmiar, fason, kolor, kraj produkcji ale „metka” nie ta 🙂
Mniej i lepiej – tak jak Ty, wolę jedną porządną rzecz niż kilka nijakich i wcale nie przeszkadza mi to, że chodzę w jednych zestawach setny raz. Chcociaż na początku jest pod górkę – przecież wypada być modnym i na czasie 😉
Zainspirował mnie mark Zuckenberg, którego często można było zobaczyć w szarym tshircie, jeansach i adidasach! Wyglądać jak milioner czy mieć milion na koncie 😉 ?
Trafione w punkt 🙂 Masz racje pod każdym względem. A co do bycia modnym…do wszystkiego trzeba dorosnąć
Niestety aż tak świadomym kupującym nie jestem. Często porwę się na jakieś ubrania tylko dlatego że mi się podobają niezależnie od składu jednak nic nie wyrzucam. Nienoszone ubrania wędrują w kolejne ręce do osób którym wiem że się spodobają a zbyt znoszone rzeczy służą dalej jako posłania dla zwierząt lub szmaty do podłogi do czasu aż nie rozsypią się w pył. Co do noszenia cały czas tych samych rzeczy to też tak mam i zazwyczaj wolę zainwestować w 5 sztuk tej samej koszuli tylko w różnych kolorach niż ryzykować zakup kolejnej rzeczy która nie przypadnie mi do gustu.
Sporo czasu zajęło mi przejście do świadomego kupowania. Była to raczej ewolucja niż rewolucja. Długo padałam ofiarą „przypadkowych zakupów”. Grunt to widzieć problem, a z czasem uda się go rozwiązać. Już to, że nienoszone ubrania przekazujesz dalej, a nie wyrzucasz, to dużo.