Przyjęło się, że jeśli weganin/wegetarianin, to od razu wojujący ekolog w lnianych koszulach, wyznający buddyzm, stosujący się do zasad zero-waste i praktykujący jogę. Wystarczy, że powiesz: „Nie jem mięsa” i od razu trafiasz do odpowiedniej szufladki. Nikt nie pyta, dlaczego, po co i z kim. To oczywiste, że nie jesz, bo mając naście lat przeszedłeś okres buntu wobec całego świata, chciałeś jakoś zaakcentować swoją inność i zbuntowałeś się przeciwko niehumanitarnemu traktowaniu zwierząt. I tak już Ci zostało. Koniec. Kropka. Dalszej dyskusji brak.
A ja jednak podyskutuję bazując na własnym przykładzie. Wychowałam się na wsi, gdzie od początku było wiadomo, że jajko znosi kura, krowę trzeba doić żeby było mleko – docelowo masło i sery, koń to zwierzę głównie pociągowe, a los świń też jest przesądzony. I pomimo tej całej celowości nigdy nie widziałam, żeby zwierzęta z gospodarstwa moich dziadków nie były szanowne. Zawsze nakarmione, zadbane, oporządzone. Ba, w Wigilię Bożego Narodzenia dostawały kawałek opłatka, bo babcia zawsze powtarzała, że to też boże stworzenia. Była w tym wszystkim jakaś równowaga. A ja w tę równowagę się wpisywałam. I tak długo jak mieszkałam w domu, jadłam mięso, sery, jajka i truskawki ze śmietaną. A później przestałam. Nie dlatego, że nagle dorosłam, przejrzałam na oczy i zobaczyłam w tych zwierzętach istoty o równych sobie prawach, które ktoś beznamiętnie morduje i nakłada sobie na talerz. Dorosłam i zobaczyłam, że to, co w siebie pakuję w ramach odżywiania (czytaj: mięso), to niekoniecznie produkt, którego mój organizm potrzebuje.

Autorka (w bieli), w czasach wczesnej młodości, gdy namiętnie konsumowała produkty odzwierzęce – głównie mleko.
Jestem egoistką, jeśli chodzi o mój organizm. Mam świadomość, że jeśli chcę by moje ciało posłużyło mi przez kolejne lata, muszę o nie dbać. Nie tylko zewnętrznie ale i wewnętrznie. A zajadanie się stekami, kurczakiem i szaszłykami z grilla na pewno mu nie służy. Lepiej dla niego, a tym samym dla mnie, zjeść sałatkę, strączki czy miskę owoców. Bo mój organizm woli właśnie to. A skoro woli, to tym go karmię. I dlatego nie jem mięsa.
Ale wiem też, że mój organizm nie lubi kontaktu z tworzywami sztucznymi. Nie znosi zapachu kleju używanego do produkcji szmacianych balerin za 30 PLN w Chinach. Nie przepada, gdy ociera go torebka czy plecak z syntetyku czy ciężko mu oddychać, gdy zgrzeje się zimą w „plastikowej” kurtce. Dlatego ubieram go w skórzane buty, które noszę po 5-6 lat. Korzystam ze skórzanej torebki, której paski nie ocierają mi skóry. A zimą zakładam wełniany płaszcz czy sweter z kaszmiru i skórzaną kurtkę, żeby ciało się nie grzało i swobodnie oddychało.
A ja sama też lubię swobodnie oddychać czystym powietrzem. Nie tym zanieczyszczonym substancjami powstałymi z utylizacji torebek z ekoskóry czy przy produkcji kultowych „mellisek” (tutaj jeszcze warto pamiętać o wycince lasów pod plantacje kauczuku).
I przy tym całym moim egoizmie wierzę, że nie jedząc mięsa w jakimś minimalnym stopniu wpływam na ograniczenie jego produkcji.
Gdyby blog był bardziej popularny, z pewnością pod tym wpisem doświadczyłaby fali hejtu, ze strony „prawdziwych wegetarian”. Mam jednak ten luksus jakim jest mała popularność Namysłowskiej, a co za tym idzie – inteligentni czytelnicy. Zatem – czekam na konstruktywne opinie 😉
20 komentarzy
Jestem wegetarianką od jakichś 8 lat i od tylu też nie noszę skóry, ale od kiedy świadomie podchodzę do konsumpcji wszelkich dóbr materialnych zaczynam się zastanawiać nad skórzanymi butami, bo te które nosiłam do tej pory niszczą się bardzo szybko, a dodatkowo bardzo często są źle uszyte i domyślam się, że na zdrowie stóp też za dobrze nie wpływają. Strasznie mnie odrzuca myśl o noszeniu skóry ale gdyby takie buty mogły mi posłużyć dłużej dzięki temu, że są trwalsze i można je naprawiać to jestem w stanie zdecydować się na taki ‘eksperyment’. Masz jakieś godne polecenia, sprawdzone marki? Potrzebne mi są najzwyklejsze sztyblety.
Od lat noszę buty produkowane przez firmę Wojas. Wybieram je nie tylko ze względu na jakość ale też na „politykę firmy” – do produkcji wykorzystują materiały naturalne, polskie, a cały proces przebiega w kraju; nie ma mowy o małych chińskich rączkach za dolara.
A jeśli chodzi o sztyblety – ja już 5 sezon noszę te kupione w sklepie jeździeckim, konkretnie jest to Cwał. Wyboru wielkiego nie ma ale za to buty pierwsza klasa – wygodniejszych nie miałam.
Jestem weganką ponad rok. Wcześniej jadłam mięso i sery. Mleka nie piję już od 4 lat. I, uwaga, noszę skórzane buty, kaszmirowe swetry i śpię w jedwabnej piżamie. Co prawda większość rzeczy kupuję z drugiej ręki (oprócz butów) ale nie uważam żebym robiła coś wymagającego fali hejtu. Nie jestem w stanie chodzić w niewygodnych butach za 30 złotych, moje stopy tego nie są w stanie przeżyć, a już na pewno nie dałabym rady dreptać w nich cały dzień. Kiedyś, jak pracowałam w gastronomii po 12 h na dobę i chodziłam w takich butach następnego dnia płakałam, że nie mogę zrobić kroku. Od tego momentu, zdecydowałam, że wolę odłożyć kasę i nie męczy siebie i stóp. W swojej garderobie mam buty, które mają, tak jak Twoje, po 5-6 lat i nadal wyglądają super (kupione jeszcze przed przejściem na dietę roślinną). Wiem, że bardzo wiele wegan/wegetarian ma w tym aspekcie “problem moralny”. Długo zastanawiałam się czy pisać o takich rzeczach u siebie na blogu, bo właśnie bałam się tego hejtu. Szczególnie, że ktoś powie, że nie jestem “prawdziwą” weganką. Wyzbyłam się tego myślenia, kiedy uświadomiłam sobie racjonalnie, że w dzisiejszym świecie, nie da się być w 100% wege, eko czy zero waste. Możemy dążyć do jakiegoś swojego wyznaczonego ideału, zmieniając przy tym trochę świat i pokazując mniejsze zło. Ważne żebyśmy robili tak jak czujemy i to co uważamy za słuszne a nie tak jak dyktuje odgórnie narzucony kodeks. Możemy wybierać alternatywy dla skóry naturalnej np. Pinatex. Produktów z tego materiału jest stosunkowo mało na polskim rynku ale myślę, że będzie ich coraz więcej. Dzięki za odwiedziny, fajnie tu u Ciebie 🙂
Ja również dziękuję za odwiedziny i zapraszam ponownie.
Zacznijmy od tego, co to znaczy „prawdziwy weganin”? Istnieje jakaś norma czy miara, w którą musimy się wpasowywać. Dla mnie ta prawdziwość to – tak jak napisałaś – dawanie z siebie wszystkiego, co dla nas możliwe dla zbliżenia się do ideału. Jeśli dla kogoś 100% to warzywa i owoce ale bez skórzanych butów czy wełnianego swetra – ok. Dla mnie jest inaczej i to jest moje 100%
A hejt…zawsze był, jest i będzie 🙂
Jestem wegetarianką od 1994 roku i weganka od 2013. Powody były jak u Ciebie zarówno etyczne i zdrowotne. Summa summarum wyszło mi to na dobre, bo jestem szczęsliwa nie krzywdząc zwierząt, ale i czuję sie po prostu zdrowa. Moje ciało dobrze czuje sie z roślinami , w środku i wokół, bo kilka lat temu zamieniłam miasto na wieś i mieszkam w przysłowiowym domku pod lasem. Co do butów i ubrań ze skory i wełny, myśle podobnie jak Ty. Z tym, że ja w ogóle zrobiłam się minimalistka tutaj gdzie mieszkam . Nie mam wielkich wymagań, biegam po lasach z psami , a kiedy juz wybędę do wielkiego miasta, czytaj do pobliskiego miasteczka – 8 tys mieszkańców, to chyba tych butów ze skory, które mam od lat nigdy nie zdołam zedrzeć.
Swoja drogą, popatrz, Ty do Berlina, ja z Berlina. Spedziłąm tam 26 lat. Mieszkałąm na południu, na Lichterfelde.
A co do hejtu, to ja się w ogóle nie przejmuję, mięsa nie jadłam kiedy było to dziwactwem jeszcze , dzisiaj już tak na szczęście nie jest. Wtedy kupowałam tylko w “Reformhaus”, a gotowac wegetariańsko wcale nie umiałam. Kupoweałam te kiełbaski sojowe i pasztety, strasznie drogie to było… Dzisiaj jest inaczej, łatwiej…
Pozdrowionka:)
O widzisz – a ja już miałam do Ciebie pisać i pytać, jakie to Niemcy były 🙂 W moim przypadku też południe stolicy, która ma teraz bardzo dużo do zaoferowania wegetarianom i weganom. Na każdym kroku „roślinne” budki, restauracje z zielonym i sklepy z taaaakim wyborem. Nawet dzisiaj przeżyłam pozytywne zaskoczenie, gdy w K. poszliśmy coś zjeść. Zamarzy mu się kurczak z rożna, ze zwykłej blaszanej budki. Byłam przekonana, że dla mnie w ofercie będzie tylko woda, a tu mi pan z fallafelem wyskakuje.
Tak, dzisiaj jest zdecydowanie łatwiej…
A i tak najłatwiej w tym momencie – w Pl, u mamy, która mi cuda wyczarowuje z warzyw 🙂
Ja zawsze mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o noszenie skóry czy wełny… Nikomu oczywiście w buty nie zaglądam i w żaden sposób nie neguję cudzych wyborów, ale sama po prostu dziwnie się czuję widząc w sobie taką niekonsekwencję: mięska nie, mleczka nie, ale skórkę proszę bardzo. No nieswojo mi z tym.
Z drugiej strony mam dość kupowania niewygodnych butów, które ledwo wytrzymują jeden sezon, w których stopa się poci i ślizga i wiem, że odpowiedź na to jest tylko jedna. Dla mnie to taki trochę konflikt tragiczny 😉 z jednej strony zwierzątka cierpią, jak się z nich robi obuwie, z drugiej strony Ziemia cierpi, jak się produkuje kolejne plastikowe szmaty. No i co robić jak żyć ja się pytam?
Pozdrawiam 🙂
Cieszę się, że to napisałaś: „nikomu oczywiście w buty nie zaglądam i w żaden sposób nie neguję cudzych wyborów”. Bo o to chyba chodzi w każdej „życiowej filozofii” – by opierała się na samoocenie, nie ocenianiu innych.
A co do samych butów….no tak już jakoś jest, że te dobre/wytrzymałe/wygodne to najczęściej skórzane.
Świetny wpis, że tak powiem. Unikam mięsa, niestety kotom nie mogę go ograniczać ze względu na ich zdrowie 😉 Co do butów, moje stopy nie tolerują innych jak ze skóry, torebki jeszcze zniosę, ale też wolę skórzane. Jeśli chodzi o wybór innych, nie oceniam 🙂
Bardzo się cieszę czytając tak rozsądne komentarze. A zwierzakom domowym w opcji „wegetariańskiej” planuję poświęcić oddzielny wpis. Już niebawem 🙂
Ano właśnie: myśleć, myśleć i jeszcze raz myśleć! :);) Wegetarianizm, weganizm, minimalizm (i każdy inny “izm”) nie powinien być traktowany jak trend. Wtedy łatwo zapędzić się w ślepy zaułek i… paradoksalnie – zgubić prawdziwą siebie.
Wszystko z głową 🙂 A w temacie polecam tekst Kasi z Simplicite
[…] wpis „Weganka w butach ze skóry” spotkał się ze sporym zainteresowaniem. Być może spowodowane to było jego przewrotnym […]
Zawsze gdy mówię że nie jem mięsa ktoś faktycznie wsadza mnie do szuflady z ekologią. Nikt się nigdy nie pyta dlaczego. Po prostu zakładają że musi być to kwestia ideologiczna i dziwnie się patrzą gdy noszę skórzane rzeczy które uwielbiam. Ja w wieku 7 lat chowałam się pod stół przed kotletem, ale zawsze uważałam że zwierzęta trzeba jeść tylko przed zjedzeniem powinny mieć dobre życie.
Myślę, że to kwestia stereotypowego myślenia. Sama nie jem mięsa z pobudek czysto egoistycznych – uważam, że mi nie służy i nie jest zdrowym pokarmem. Przestałąm już uderzać głową w mur i tłumaczyć się ze swoich poglądów.
muszę pomyśleć o ograniczeniu mięsa…. i to na poważnie
Hmmm…Nie pamiętam już, jak to jest ograniczać mięso. Ale chyba nie było strasznie i boleśnie 🙂
[…] ubrania i dodatki skórzane. Jeśli ktoś się w tym momencie burzy – zapraszam po wyjaśnienia tutaj. I teraz będzie o dodatkach właśnie, a dokładnie o jednym, czyli o torebce. Gdy jeszcze […]