Browsing Tag

weekend

Berlin Do zobaczenia W podróży

Jeśli nie Berlin, to…Gubin. Plastinarium

30 sierpnia 2022

Jeśli nie Berlin, to….Gubin. Plastinarium.

W zasadzie powinna napisać „Guben”, bo placówka, która chcę tutaj przedstawić, mieści się po niemieckiej stronie Nysy. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że zdecydowana większość czytelników bloga jest polskojęzyczna, a przekroczenie granicznej rzeki nie jest problemem – zostaniemy przy Gubinie.

Plastinarium

Plastinarium

Celowo też nie używam nazwy „muzeum”, żeby nie umniejszać obiektowi, który odwiedziłam, a gdzie poza eksponatami, można zapoznać się z procesem ich producji; które też de facto jest swego rodzaju fabryką.

Ale zacznijmy od początku. A początek zwiedzania to kasy  – czynne, jak całość, od piątku do niedzieli, w godzinach 10:00 – 18:00. Bilety kosztują odpowiednio: 12,00 euro bilet normalny, 10,00 euro – ulgowy. Kasy pełnią też rolę sklepu muzealnego, gdzie można nabyć rożnej maści pamiątki, mniej lub bardziej „anatomiczne”.

Poza zakupie biletu, można rozpocząć zwiedzanie. Ekspozycja skonstruowana jest w bardzo przemyślany sposób.

Pierwsza część poświęcona jest samemu procesowi plastynacji. Możemy zobaczyć eksponaty na kolejnych etapach obróbki ale też przebieg samego procesu (kadzie z azotem, czy zanurzanie w formalinie). Wszystko ilustrowane jest też filmami. Jako że palstinaiurm, to główny dostawca preparatów m.in.  dla studentów medycyny, w tej części ekspozycji można również zobaczyć, jak wyglądały niegdysiejsze pomoce naukowe.

Stanowisko pracy

Stanowisko pracy

Równolegle do tej części ekspozycji usytuowane są stanowiska pracowników plastynarium. Można zobaczyć, nie tylko biurka, na których obróbce poddawane są kolejne preparaty ale też zobaczyć pracowników przy preparacji czy nawet z nimi porozmawiać.

Kolejna część ekspozycji, to już gotowe preparaty. I tutaj całe bogactwo anatomiczne – płuca gruźlika i palacza, aorta z miażdżycą, wątroba z guzami czy zniszczone osteoporozą kości. Są też szkielety z protezami stawu kolanowego czy destrukcje spowodowane chorobami.

Plastynat - gotowy preparat

Plastynat – gotowy preparat

Jedno z pomieszczeń poświecona na preparaty obrazujące życie płodowe i wadom jakie mogą powstać na tym etapie.

Nie zabrakło również spreparowanych zwierząt, z których  – na mnie osoboście – największe wrażenie zrobiła żyrafa.

Pomimo, że ekspozycja nie jest powierzchniowo wielka, zapoznanie się z nią zajmuje około dwóch godzin.

Istnieje również możliwość zwiedzania z przewodnikiem, a dla szkół organizowane są specjalne lekcje muzealne.

Podsumowując – warto przełamać wewnętrzny opór i przerobić tą nietypową lekcję anatomii.

 

Filozoficznie Życiowo

Byle do piątku

12 lutego 2018

„Byle do piątku” , „Niech już będzie weekend” i wiele innych. Znacie te weekendowe wezwania? Chyba każdy je zna. Wszyscy z upragnieniem czekamy na te dwa wolne od pracy dni, które mają być wybawieniem, czasem na złapanie oddechu i relaks czy reset. A jak jest w praktyce? Ano różnie.

Moje pierwsze „weekendowe” wspomnienia pochodzą oczywiście z dzieciństwa, które spędziłam na wsi. Tam rytm dnia, tygodnia i miesiąca wyznaczała przyroda. Dla gospodarzy – jak moi dziadkowie – był czas siewów i czas zbiorów, czas intensywnej pracy i czas odpoczynku. Wydawać by się mogło, że w tak działającym świecie ciężko o tradycyjny dwudniowy weekend, nie wspominając o długim weekendzie. Zwierzęta w stajni nie mogły być głodne, a siano moknąć w kopach, bo jest sobota i niedziela. Obowiązki wzywały. Ale mimo wszystko weekend był. Że się zbliża, wyczuwało się już w piątkowy wieczór. Babcia (na co dzień pracująca jako księgowa) inaczej planowała kolejny dzień. Latem wiadomo było, że najbliższy dzień czyli sobota, to będzie czas wytężonej pracy, żeby zrobić jak najwięcej przed nadchodzącą niedzielą. Zwieźć do stodoły wysuszone siano, to które nie wyschło złożyć w kopy, oporządzić gospodarstwo. Zrobić wszystko, co tylko możliwe, by w niedzielę zwolnić. Niedziela była dniem świętym. Dosłownie
i w przenośni. Wiązał się z obecnością na porannej mszy, która decydowała tak naprawdę o porządku całego dnia.
A był to dzień odpoczynku. Wszystko ograniczano do minimum. Jedyną „pracą” było przygotowanie posiłku – uroczystego niedzielnego obiadu i zmycie naczyń po nim oraz oporządzenie zwierząt. Pozostały czas przeznaczano na odpoczynek. Dziadek często siadał na ławce przed domem albo spacerował po ogrodzie. Babcia czytała albo robiła na drutach. Czasem spacerowali razem albo zwyczajnie siedzieli i milczeli. Bo to był czas odpoczynku. Ten jeden dzień, kiedy nabierało się siły na cały kolejny tydzień. Jednodniowy weekend. Krótszy niż nasze weekendy rozpoczynające się w piątkowe popołudnie. Ale dużo bardziej wydajny.

Bo nasze dzisiejsze weekendy, teoretycznie trwają dwa i pół dnia. Piątkowe popołudnie, sobota i niedziela. Dużo. Cała masa czasu na relaks, odpoczynek i regenerację. A jak jest naprawdę? Czy rzeczywiście odpoczywamy i nabieramy sił na kolejny tydzień? Myślę, że rzadko. Bardzo popularne jest stwierdzenie, że weekend był intensywny albo pracowity. Czas, który powinniśmy przeznaczyć na odpoczynek, wykorzystujemy by bardziej się zmęczyć. I nie mam tutaj na myśli zmęczenia wynikającego z chodzenia po górach, pływania na żaglach czy wycieczki rowerowej. Męczy nas najczęściej praca. Bo to w weekend kończymy zaległe projekty, robimy prezentacje „na wczoraj” czy odpisujemy na niecierpiące zwłoki email ‘e. Nadrabiamy zaległości. I nawet jeśli dajemy sobie odpocząć od pracy zawodowej, to „krzyczą” do nas niemyte od wiosny okna, stera prasowania czy „koty” spod kanapy. I jakoś tak bezwiednie łapiemy za odkurzacz by się ich pozbyć. Wsiadamy w samochód i jedziemy do galerii na zakupy, które jakoś ciężko zrobić w tygodniu. I tak mija nam weekend. Czas odpoczynku, który staje się czasem pracy.

Wiem, że ciężko inaczej. Sama odkładam pewne obowiązki na weekend. Gdzieś we krwi mam „polską sprzątającą sobotę”, której nie mogę wyplenić. Mimo wszystko staram się, by chociaż niedziela była naprawdę czasem odpoczynku i relaksu. Nie odkurzam, nie otwieram laptopa, nie pracuję, nie myję okien (dzięki Ci Boże za dachowe, które myje deszcz). Mój weekend jest praktycznie jednodniowy ale bardzo intensywnie leniwy. Wracam do pracy wypoczęta i z zapasem sił na nowy tydzień.

A jak jest u Was? Jakie są Wasze weekendy? Nadrabiacie czy odpoczywacie? Męczycie się w pracy czy na rowerze? A może „święcicie” ten czas? Jestem bardzo ciekawa.

Życiowo

Weekend

3 marca 2014

był tak intensywny, że nie zauważyłam kiedy minął. Zaczął się w piątek wieczorem, dokładnie o 22:00 filmem “Zniewolony”. Około północy przeszedł w “Wilka z Wall Street”. Tak zwane “nad ranem” przyniosło “Tajemnicę Filomeny”, a sobotnie słońce wschodziła razem z “Grawitacją”. Na dokładne recenzje filmów przyjdzie jeszcze czas, podobnie jak na ocenę, które Oscary są zasłużone, a które nie.

Sobota to 2 godziny odsypiania maratonu, zakupy, popołudnie u znajomych na świeżym powietrzu i rodzinna impreza. A niedziela…..całe 8 godzin nad wodą, w słońcu, przy ognisku i na rybach, a na koniec jeszcze mały jogging. I padłam jak mucha o 22.

Ktoś miał podobnie?