Dzisiaj będzie o oszukiwaniu samego siebie. A dokładnie swojego umysłu. I nie będą to grafiki ze złudzeniami optycznymi, to będzie prawdziwe oszustwo. Praktykuję je niemal codziennie, można tym samym uznać, że mam już wprawę i mogę doradzać. Zatem – doradzam.
Jak już wspomniałam, oszukuję niemal codziennie. Staram się robić to szczęść razy w tygodniu i tylko z rana. Latem, które już niestety odeszło w zapomnienie, oszukiwałam w okolicach godziny szóstej. Teraz, gdy o szóstej jest jeszcze ciemno – mam godzinny poślizg. Kogo oszukuję? Chyba samą siebie. A tak naprawdę śpiący jeszcze o tej porze mózg/umysł/zdrowy rozsądek. Gdy tylko zadzwoni budzik – to rejestruję bezbłędnie – zwlekam się z łóżka i spływam po schodach do łazienki. Tam szybkie siku, zęby, buzia i znów po schodach w górę, do garderoby. Po omacku niemal wkładam ciuchy sportowe (do biegania albo do jazdy na rolkach). Znów spływam po schodach na dół. W stanie niepełnej świadomości robię dziesięć powitań słońca, szklanka wody, wkładam buty i wychodzę. Jeśli to jest TEN DZIEŃ (czyli poniedziałek, środa lub piątek), spływam po kolejnych schodach na podwórko i zaczynam truchtać. Przez furtkę, na ulicę. Mijam po drodze kolejne punkty orientacyjne ale – bij, zabij – zupełnie nie kojarzę jakie. Pierwszy, który rozpoznaję to stacja benzynowa, a Endomondo mówi wtedy, że to drugi kilometr. Czyli daleko od domu. Biegnę dalej, obok szyldu z informacją, że to teren lotniska i dalej
na własne ryzyko. Jakoś nie do końca to rozumiem, biegnę. I nagle znak – koniec ścieżki rowerowej. Ten już kojarzę, rozpoznaję i rozumiem. Co to oznacza? Że już się obudziłam i mój mózg/umysł/zdrowy rozsądek wiedzą, co się dzieje.
Że wbrew logice i porządkowi świata zaczęłam dzień bardzo wcześnie i bardzo aktywnie. Ale na tym etapie nie ma już odwrotu. Czasu cofnąć się nie da. Można tylko wrócić. Przy znaku następuje zwrot i kolejne 5 km pokonuję już w pełni świadomie. Ba, z uśmiechem na twarzy. Jest dobrze.
Tak to wygląda w TE DNI. A co w pozostałe? W pozostałe czyli TAMTE DNI (wtorek, czwartek i sobotę) jest bardzo podobnie. Z tą różnicą, że zakładam inne spodnie i pierwszy odcinek, do ścieżki rowerowej pokonuję samochodem.
Na parkingu zmieniam buty na rolki i jadę te 10 km, z których pierwsze 5 jest lekko chwiejne.
I tak wygląda to moje poranne oszustwo, dzięki którem w ogóle się ruszam. Dla wielu moich znajomych, ten moje rytuały t
o sadomasochizm. Zgadza się, przyjemnie nie jest. Ale wiem, że jeżeli nie oszukam się zaraz z rana po przebudzeniu, to do końca dnia już na pewno tego nie zrobię. Nie ma szans, żebym po wybudzeniu i złapaniu kontaktu z rzeczywistością wypociła przez godzinę litry potu w biegu czy pędzie. O, nie – to nie przejdzie. Ale tak nieświadomie….dlaczego nie. I tak to się toczy już trzeci miesiąc to moje łgarstwo. Z korzyścią dla figury, wymiarów, wagi, kondycji i samopoczucia. A także dla kalendarza. Bo wiecie ile rzeczy można w ciągu dnia zrobić, jeśli zacznie się go od siódmej, a nie dziewiątej rano?…
A Wy? Też oszukujecie, czy może jesteście tymi super-jednostkami, które obchodzą się bez tego rodzaju ściemy? Pochwalicie się , jak to u Was jest.