Browsing Tag

na piechotę

Do zobaczenia W podróży

Jeśli nie Berlin, to może….Polski Spisz?

21 września 2018

Gdy po sześciu latach studiowania, a tym samym mieszkania w Krakowie, przeprowadzałam się do Wrocławia, myślałam: „Kraków to cudowne miasto. Żadne inne takie nie jest. Nigdzie tak nie będzie”. Po trzech latach we Wrocławiu przyszedł czas na kolejną przeprowadzkę i pomyślałam: „Wrocław – kocham to miasto. Nigdzie już tak nie będzie jak tutaj. To moje miasto”. Po Wrocławiu była dalsza i jeszcze dalsza zagranica i za każdym razem to samo myślenie. A w ubiegłym roku pojawił się Berlin. Po roku mieszkania tutaj myślę: „Berlin – to jest to!” Pewnie będzie jeszcze wiele miejsc i podobnych myśli. Ale jest takie miejsce, o którym zawsze mogę powiedzieć, że to jest to. To moje rodzinne strony, polski Spisz. I tam Was dzisiaj zapraszam.

Na południe od Krakowa, a nawet od Nowego Targu, ale na północ od Zakopanego, między Białką i Dunajcem, leży sobie polski Spisz. Kawałek świata, gdzie wszystko jest inne niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Bo to góry ale nie Podhale. Bo Polska ale wpływy słowackie i węgierskie. Bo niby tylko na zimę i na narty ale też na lato, bo jezioro i szlaki rowerowe i piesze.

Co tutaj trzeba zobaczyć? Na pewno Niedzicę, o której wszyscy chyba słyszeli z powodu Brunhildy i zamku z inkaskim skarbem. Ale o tym zapomnijcie. Idźcie do kościoła – nawet jeśli nie praktykujecie, i zobaczcie obraz świętego Andrzeja, który niesie na kiju swoją własną skórę. Przejdźcie się korytarzami niedzickiej elektrowni i poczujcie moc natury  i siłę tysięcy litrów wody ujarzmionych przez człowieka. Podejdźcie na schowany pod lasem cmentarz rodziny Salomonów, ostatnich właścicieli zamku niedzickiego.

Później podjedźcie kilka kilometrów dalej, do Frydmana, który pod siecią ulic i podwórek kryje podziemne piwnice na wino pamiętające jeszcze dziewiętnastowiecznych niedzickich szlachciców i ich węgierskie trunki. Albo usiądźcie po prostu na Gęsim Rynku, który po rewitalizacji jest co prawda piękniejszy i bez gęsi ale dalej spotykają się tutaj miejscowi i posłuchajcie tutejszej gwary.

Wybierzcie się koniecznie do Kacwina. Na sam koniec – „pod szlaban” (miejscowi pokierują) i zobaczcie jak wyglądają Tatry, gdy patrzeć na nie z pogranicza. Nie zapomnijcie zajrzeć do jedynych w Polsce kacwińskich sypańcy, które niedługo znikną, jeśli nikt się nimi nie zajmie. Przespacerujcie się też na Majową Górę albo wybierzcie na dłuższą wycieczkę szlakiem prowadzącym do Łapsz Niżnych, by zobaczyć, co zostawili tam po sobie rycerze Zakonu Rycerskiego Grobu Bożego w Jerozolimie.

Stamtąd już blisko do Trybsza, gdzie w małym drewnianym kościółku wystarczy mocno zadrzeć głowę, by zobaczyć najstarszą panoramę Tatr z Hawraniem i Płaczliwą Skałą. Malowidło niesamowite. Bo prawdziwa panorama, ta która zapiera dech w piersiach rozciąga się z Przełęczy nad Łapszanką, którą to koniecznie trzeba zobaczyć. By już zawsze tam wracać.

Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam i już wiecie, że jeśli nie Berlin, to koniecznie polski Spisz.

Zdrowo

Na nogach

13 czerwca 2016

Gdy wpisałam tytuł tego posta od razu przyszło mi do głowy skojarzenie z moim rodzinnym stronami. Pochodzę z południa Polski, gdzie wszędzie chodzi się “na nogach”. Od dziecka używałam właśnie tego zwrotu i było to dla mnie zupełnie oczywiste i zrozumiałe. Gdy po studiach przeniosłam się do Wrocławia, gdzie częściej spotykane jest jednak “piechota”, moje “na nogach” wzbudzało powszechną wesołość.

Pozostaniem jednak przy nogach, bo na nich właśnie ostatnio przemierzałam świat, a dokładnie Berlin. Jeszcze w maju udało mi się wybyć do stolicy Niemiec na kilka dni. Pierwotnie planowałam poznawanie miasta z pokładu autobusów wycieczkowych, jednak ilość miejsc, które koniecznie chciałam zwiedzić niekoniecznie pokrywała się z planami kierowcy powyższych autobusów, pozostały więc nogi. Na swoich prywatnych kończynach, w ciągu dwóch dni pokonałam dystans 32 kilometrów. I jestem z tego szalenie dumna. Szczególnie, że popełniłam błąd karygodny i na owe nogi założyłam nowe, nie testowane wcześniej buty. Przeżyłam, bez uszczerbków na zdrowiu.

A dlaczego w ogóle o tym piszę? Wszak to bardziej kategoria “Turystyka”, nie “Zdrowie”. Otóż, jak widać – można połączyć przyjemne z pożytecznym. Pakując się na ten krótki wypad wiedziałam, że w plecaku nie będzie miejsca na buty do biegania, a tym bardziej kije do nordic walkig czy matę do jogi. Zakładałam, że ten kilkudniowy wypoczynek będzie również “urlopem” do aktywności typowo sportowej (właśnie bieganie/kije/joga). Tak się jednak nie stało. Zwiedzanie miasta “na nogach” pozwoliło mi nie tylko pozostać w sportowym ciągu ale także zgubić kalorie, które z taką ochotą pochłaniałam – w końcu to był urlop 🙂

IMG_0154