Browsing Tag

minimalizm

Dla ciała Życiowo

Minimalizm – ewolucja czy rewolucja?

4 grudnia 2019

Trafiłam dzisiaj na swoje blogowe początki. Tak przy okazji – wiecie, że pierwszy wpis pojawił się w maju 2011 roku? Trochę już tutaj jestem. Ale do rzeczy. W jednym z postów dotyczących wyprowadzki z ostatniego wrocławskiego mieszkania znalazło się stwierdzenie: „..dzisiaj czeka mnie pakowanie. Jest tego chyba cała ciężarówka..”

Uspakajam – nie było tego aż tyle, co nie zmienia faktu, że mój wrocławski dobytek zapełnił samochód Renault Kangoo po sufit. Nie było tam mebli (bo takowych nie posiadałam), nie było roweru (pojechał osobnym kursem), nie było też zbyt wielu książek (magazynowałam je w domu rodziców). To były tylko przedmioty codziennego użytku, szeroko pojęta garderoba itp. Generalnie…cały samochód niezbędnych do życia przedmiotów. Było tego mnóstwo. Samych ubrań chyba cztery walizki i dwa kartony. Dwa pudła butów. Przyznam szczerze, że nie wiem, czy wszystkich tych przedmiotów używałam, czy nosiłam wszystkie koszule, spódnice, torebki. Nie wiem, ale wiem na pewno, że wszystkie były mi w tamtym czasie absolutnie niezbędne i nie wyobrażałam sobie, że mogę ich nie mieć. Dacie wiarę, że miałam nawet super-potrzebne kurzołapy? To powinno dać Wam obraz tego, jak wyglądał mój dobytek, a tym samym podejście do posiadania….które już niebawem miało ulec kompletnej zmianie.

 

A stało się to już w przeciągu miesiąca. Mój cały dobytek na kolejne pół roku miał się zmieścić w plastikowej skrzyni o wymiarach 92x44x35, plus bagaż podręczny wielkości zwykłego plecaka. Przeraziłam się nie na żarty ale…udało się. Jak to było możliwe? Zadziałały przepisy mówiące, że na terenie bazy wojskowej obowiązuje odpowiednie ubranie (dwie zmiany munduru zielonego i dwie zmiany piaskowego) i odpowiednie obuwie („trzewiki pustynne”), a przede wszystkim ograniczenie bagażowe. Pomógł też zdrowy rozsądek, który podpowiadał, że torebka czy sukienka raczej nie sprawdzą się w afgańskich warunkach. Po przemyśleniach z kosmetyczki wyjęłam podkłady, tusze i cienie, a w ich miejsce pakowałam tampony i podpaski (dlaczego nie istniały jeszcze kubeczki?!?!!?). I tak drogą eliminacji i selekcji zmieściłam się w przepisach i poleciałam.

 

Po czterech dniach doleciałam, a z zawartością bagażu przeżyłam w Ghazni kolejne miesiące. Skłamałabym pisząc, że bazowałam tylko na tym, co przywiozłam. Z czasem garderoba nieco się rozrosła. Ale nie był to już efekt spontanicznych wypadów do galerii handlowych skutkujących zakupem kilkunastu koszulek za 9,99 PLN we wszystkich kolorach tęczy. Do garderoby doszły dżinsy przysłane z PL przez przyjaciółkę (dzięki Pear – jest nie tylko idealną florystką), bielizna (to wtedy przekonałam się do marki Triumph, której produkty przeżyły pranie i suszenie w bazowej pralni), najprostsze koszulki (wybierane z klucza – byle pasowały do munduru) i buty. Tych ostatnich była dokładnie jedna para. Skórzane Meindle za kostkę, dzięki którym wyszłam z tej afgańskiej przygody bez otarć i odcisków. Torebkę zastąpiły kieszenie spodni, a makijaż  – krem z filtrem 50.

 

Wydawać by się mogło, że po powrocie do „cywilizacji” wszystko wróci do dawnego stanu. Tak się jednak nie stało. Wręcz przeciwnie. Zostały dwie pary dżinsów, uniwersalne koszulki i wygodne buty. Z upływem czasu i zmianą pracy i stylu życia, szafa oczywiście ewoluowała. Pewne elementy odeszły na rzecz innych, coś przestało się sprawdzać, a coś innego okazało się niezbędne i musiało do garderoby dołączyć, jak torebka. Jedno tylko nie uległo zmianie – wszystko mieści się w jednej walizce. I jest praktyczne.

Jak widzicie, moja historia to zupełne zaprzeczenie tezy, że do minimalizmu trzeba dojrzeć, a pozbywanie się rzeczy to proces. Nie twierdzę, że tak nie jest. W wielu przypadkach „ewolucja” to z pewnością jedyny możliwy sposób przejścia na minimalizm. U mnie musiała nastąpić rewolucja. Gdyby nie ona, dzisiaj nadal obrastałabym w rzeczy, a elementy garderoby liczyłabym w setkach.

 

Jestem ciekawa, jak u Was wyglądała zmiana. Jesteście już „po”? To była rewolucja czy ewolucja? Podzielcie się doświadczeniami – chętnie poczytam.

Filozoficznie Życiowo

Głupiejemy czyli w pogoni za modą

3 lipca 2018

Dzisiaj znów na bazie mojego ulubionego FB i dyskusji w grupach, które tam obserwuję.

Pierwsza grupa gromadzi zwolenników nurtu „Zero Waste” czyli maksymalnego ograniczenia wytwarzania odpadów. Tych grup na portalu jest mnóstwo. Osoby aktywne na tym konkretnym forum, zaznaczają, że wszystko jest „bez spiny”. Czyli mamy troskę o ograniczanie produkcji śmieci ale nie kosztem innych obszarów. Bo o to, jak już kiedyś pisałam, nie jest trudno. Ta grupa  i prowadzone w niej dyskusje wydają mi się zdecydowanie bardziej racjonalne. Chociaż…trafiłam na pytanie osoby, która zakupiła większą ilość szklanych pojemników (teraz wypada wszystko trzymać w szkle)  i już po fakcie dopytuje, co w nich trzymać….. Zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrozumiałam tok działania piszącej. Zazwyczaj kupujemy coś, czego nam brakuje i gdy to już mamy, zaczyna ono spełniać swoją rolę. Tutaj jednak było inaczej – najpierw zakup pojemników, a później szukanie dla nich zastosowania. Moje wątpliwości (dołączyłam do dyskusji z pytaniem, jaka logika) rozwiała inna uczestniczka, pisząc (ironicznie): „Bo promocja była”. Obawiam się jednak, że nie o promocję chodzi. Może o modę na szklane pojemniki? Na to, że teraz nie wypada przechowywać w plastikowych?…

Druga grupa to czytający. Wbrew statystykom grzmiącym, że czytelnictwo u Polsce zamiera, książka odchodzi do lamusa, a słowo pisane wypiera obrazek, grupa stosunkowo liczna. Szczególnie, że członkowie nie dyskutują o całości literatury ale tylko o jednej gałęzi – o kryminałach. Grupa dla mnie wprost stworzona. Kocham kryminały. Zaczytuję się nimi i…powoli zaczyna mi brakować inspiracji. Mam już za sobą klasykę w postaci Chandlera  i Christie. Skandynawskie kryminały też przerobiłam. Polskie.. Amerykańskie… Stwierdziłam, że w grupie ratunek. Na pewno polecą coś nowego/dobrego/wartościowego…perełkę. I polecili…Mroza, Puzyńską, Chmielarza, Mroza, Puzyńską, Chmielarza… Niby rynek książki kryminalnej bogaty, a tutaj nazwiska wciąż te sam. Żeby nie było – lubię i przeczytałam Puzyńską, spróbowałam Mroza, a ostatnio Chmielarza. Znam, wiem jak to smakuje. I chyba wszyscy to wiedzą. Nie ukrywajmy, to autorzy „na topie”. Dzisiaj się ich czyta. Wszyscy ich czytają. Oni są modni…

I jeszcze jedna grupa (w tej wytrzymałam najdłużej). Pamiętacie lata 80-te i kolorowy telewizor wielkości szafki, na którym stała paprotka? A może stare dworce PKS, gdzie królowały fikusy i inne zielone giganty, którym to upiorne otoczenie nie przeszkadzało? Ja też pamietam. Ale to było dawno. To był ten straszny peerel. A teraz jest nowe, lepsze, ładniejsze. I rośliny powoli wracają do mieszkań. Idealnie uzupełniają minimalistyczne wnętrza. Sama mam na ich punkcie bzika. Winna jest temu ona ale to już inna historia. Ale wracając do sedna. Tak, mam 24 doniczki. Bananowca, bluszcz, araukarię, fikusa dębolistnego, fikusa benjamina, palmę daktylową i jeszcze wiele innych. Przyznaję mam też monsterę, ceropegię i filodendrona pnącego. Bo uwielbiam zielone. I lubię rośliny z klasy obrazkowatych. I będę je lubić nawet, gdy przestaną być modne. A może jeszcze jeszcze bardziej je wtedy polubię. Niezależnie od tej mody…

Bez kategorii Dla ciała Filozoficznie Zdrowo Zjedz i wypij

Mini, zero, wege,eko czyli o popadaniu w skrajności

4 czerwca 2018

Na początek rozwinięcie tytułu – chodzi oczywiście o minimalizm, zero-waste, wegatarianizm i ekologia. Dla mnie to  pojęcia (trendy?) same w sobie oznaczajace jakąś skrajość. Myślałam, że tak jest u większości. Przekonuje się jednak, że niekoniecznie. I o tym właśnie dzisiejszy tekst, który ma trzy źródła: post Venili, spostrzeżenia koleżanki i moja własne dedukcja.

laptop, gazeta vegetables, okulary, zero waste na telefonie

Zacznijmy od wspomnianego postu, który ukazał się całkiem niedawno na blogu Venili Kostis. Autorka poruszyła bardzo ciekawy temat – napisała o minusach minimalizmu. I to, wg mnie bardzo nietypowych. Czy raczej takich, nad którymi nigdy się nie zastanawiałam, a jednak mnie dotyczą. Przede wszystkim wspomniane przez Venilę „urządzanie innym życia”. Na czym polega? Przyjeżdżasz w odwiedziny do rodziców/kuzynki/znajomych, wchodzisz do garderoby mamy/kuzynki/koleżanki i widzisz całe stery ubrań, kartony butów i półki wyładowane apaszkami, torebkami i innymi akcesoriami. Aż Cię kusi żeby to „ogarnąć”, przegospodarować. No zwyczajnie pozbyć się 90%. I już masz to na końcu języka ale widzisz, że mama/kuzynka/koleżanka dobrze się z tym czuje. Świetnie odnajduje się w swoim królestwie. Praktycznie nie ma rzeczy, która leżałaby odłogiem. I pewnie czułaby się zdecydowanie gorzej, mając tak jak Ty 3 pary dżinsów, 2 torebki i 3 pary butów na lato. Ona wie i rozumie, że da się żyć tak jak Ty żyjesz. Zaakceptuj to, że ona żyje inaczej i odpuść. Sobie i jej. Nie popadaj w skrajność minimalizowania.

Przyjaciółka, przerażona ilością wytwarzanych śmieci zainteresowała się popularnym ostatnio zjawiskiem „zero-waste”. Od lat segreguje śmieci, na zakupy chodzi z tekstylną torbą, nie bierze w sklepie jednorazówek. Chciałaby jednak czegoś więcej i zaczęła szukać w internetach. I tak trafiła do jednej z grup na fb, poświęconych właśnie życiu „zero-waste”. Tak jak przewidywała, znalazła tam sporo rad, odnośnie bardziej bezśmieciowego życia. Członkowie grupy dzielą się swoimi doświadczeniami, ci początkujący, szukają rady. Jest ok. Do momentu, gdy nie zaczyna się bezśmieciowa ortodoksja. Jedne z  dyskutantów pisze, że umył samochód z ptasich odchodów używając wielorazowego ręcznika i tradycyjnej gąbki. Po operacji wszystko przyniósł do domu i wyprał w 95 stopniach. Ma jednak wątpliwości, czy to wystarczające środki ostrożności  i czy aby nie powtórzyć czynności. Powiedzmy, że wątpliwości uzasadnione. Ale już koncepcja powtórnego prania czy – jak radzą inni: „Ja bym wyszorowała bęben prali sodą i puściła pusty przebieg z dużą ilością octu”, trochę wątpliwa. Ja rozumiem, że porządki z wykorzystaniem „środków” wielokrotnego użyciu. Że troka o zdrowie i higienę. Ale jest też ekologia i troska o środowisko. O zużycie  i marnotrawienie wody. O zużycie energii, która w PL niestety nie pochodzi jeszcze w większości ze źródeł odnawianych. O wykorzystane do mycia samochodu i prania detergenty, które wnikają w glebę. Nie popadaj w skrajność bezśmieciowego życia kosztem środowiska naturalnego.

Najpierw zaczęłam mimowolnie ograniczać szafę ze zbędnych ubrań. Później przyszła kolej na papierowe książki i całą resztę  „stojaków” i „kurzozbieraczy”. To nie było planowane. Jakoś tak samo z siebie wychodziło. Później przyszła – też jakoś tak naturalnie kolej na „zero-waste”; przy czym zmain poznałam nazwę i polecane metody, już sama przeszłam w praktykę. W tak zwanym między czasie pojawił się wegetarianizm. W moim przypadku ten sposób żywienia ma podłoże egoistyczne. Oczywiście los zwierząt, niehumanitarne ich traktowanie i sposoby „produkcji” są dla mnie bardzo ważne i jestem temu zdecydowanie przeciwna. Jednak równie ważne jest dla mnie moje własne ciało i to, czym go karmię i jak traktuję. Dlatego staram się go dobrze i zdrowo odżywiać i nie nadwyrężać trawieniem steków i filetów z antybiotykowego kurczaka. Dostarczam mu warzywa i owoce, karmię kaszami i ziarnami. Jem zdrowo. Ale bez szaleństwa. Nie jadłam nigdy chia, bo równie dobre jest siemię lniane. Nie krytykuję mięsożerców, bo uważam, że podobnie jak ja, mają swój własny pomysł na żywienie. Nie rezygnuję z wyjścia z przyjaciółmi pomimo, że to kolacja w stek-house; idę i zamawiam sałatkę podobniejak oni ciesząc się jedzeniem. Nie popadam w skrajność. I żyję.

A jak Wy żyjecie? Odnajdujecie równowagę między mini, zero, wege i eko? A może wszystko przychodzi Wam zupełnie naturalnie. Jestem bardzo ciekawa Waszych doświadczeń.

Filozoficznie Obyczajowe Życiowo

Minimalista kolekcjoner

14 maja 2018

Do napisania dzisiejszego wpisu zainspirowała mnie Kasia z Simplicite, która na swoim Instagramie zamieściła zdjęcie pięknego kubka na czterech nogach. Jednego ze swojej kolekcji. Bo Kasia zbiera, a raczej zbierała, kubki. Tak, wiem, niektórym może wydać się to dziwne, że minimalista może być kolekcjonerem. Wielu może to nawet oburzyć. No cóż… Daleko mi jeszcze do Kasi. Do osób, których majątek ogranicza się do 100, 200 czy 365 przedmiotów – tym bardziej. Ale mogę powiedzieć, że idea minimalizmu jest bliska mojemu sercu. W ostatnich latach pozbyłam się wielu rzeczy, wśród nich takich, które wydawały mi się wcześniej do funkcjonowania niezbędne. Ba, ja – mól książkowy zakochany w zapachu zadrukowanego papieru – przetrzebiłam własną biblioteczkę przechodząc z książki papierowej na elektroniczną. Ubrań też mam zdecydowanie mniej. Mniej butów. Są jednak rzeczy, których nie ubywa, a wręcz przeciwnie – z czasem ich przybędzie. To moje kolekcje. I dzisiaj o nich.

Szklany pojemnik z zegarkami

Pierwsza to zegarki. Od razu zaznaczam, nie ścienne kukułki, nie budziki, nie stojące czasomierze z wahadłem. Uwielbiam zegarki na rękę. Na codzień nie noszę prawie zupełnie biżuterii. Od wielkiego święta zdarza mi się założyć kolczyki. Na szyi jeśli już to motam apaszkę (ale przyznam – marzy mi się wisiorek, o – taki). Za to na lewym nadgarstku zawsze mam zegarek, który służy mi do mierzenia czasu. Domyślam się, że odbiegam od normy czyli większości, która sprawdza godzinę na telefonie ale jakoś mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie – nie wyobrażam sobie zerkania na komórkę, by sprawdzić, która jest godzina. Do tego służy mi zegarek. Ale moje czasomierze traktuję też jako ozdobę. Jeśli już się na jakiś decyduję, musi być naprawdę niepowtarzalny. A dzięki temu, że jestem wybredna, moja kolekcja nie powiększa się w zastraszajacym tempie. To nie jest też tak, że podobają mi się tylko te z logo Rolex czy Patek – wręcz przeciwnie – większość to zegarki kupione w sieciówkach. Ich pochodzenie wobec designu nie miało znaczenia. Ale moi ulubieńcy to zegarki autorskiej marki Ewa Saj. Najpiękniejsze cuda na świcie. Niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju. Każdy z nich opowiada swoją historię. Z resztą sami zobaczcie, czy nie są piękne? Na tych tarczach aż czas płynie wolniej.

Druga moja kolekcja to świeczniki. Delikatnie mówiąc nietypowe, bo żydowskie. Większość w Was z pewnością kojarzy charakterystyczny, siedmioramienny świecznik zwany menorą. To jeden z najbardziej znanych symboli judaizmu. Widnieje między innymi w herbie państwa Izrael ale stanowi też element dekoracyjny umieszczany na ścianach synagog. I taką piękną menorę mam. Kupioną w czasie wakacyjnych wojaży po Mazurach, na lokalnym targu. Patrzyła na mnie spomiędzy starych talerzy i pordzewiałych zawiasów. Zupełnie nieplanowany zakup. Poza nią są jeszcze dwie chanukije. Jedna stylizowana na menorę, druga bardziej tradycyjna. Od tej pierwszej zaczęła się kolekcja. To też zakup przypadkowy. Znaleziona w sklepie ze starymi meblami, w okazyjnej cenie, bo – jak to ujął sprzedawca: „Wypaczona ta menora – za dużo ramion ma”. Bo rzeczywiście ma za dużo ramion – tyle ile powinien mieć tradycyjny świecznik chanukowy. Podobnie jak drugi egzemplarz z mojej kolekcji – tym razem „trafiony” z sklepie z odzieżą używaną. Lubię te moje świecidełka – piękne, prawda?

Świecznik chanukowy

Jak widzicie, mało rozbudowane te moje kolekcje i słaby ze mnie kolekcjoner, bo zegarków mam sześć, a świeczników trzy. Zbiory pewnie się powiększą ale nie szybko – żadna z tych rzeczy nie była kompulsywnym zakupem dla zaspokojenia samej potrzeby kupowania. Wszystkie świeczniki to przypadek, zegarki – starannie zaplanowane i wyselekcjonowane. A jak to się ma do minimalizmu? Myślę, że jest zgodne z jego ideą. Zarówno przedmioty z jednej, jak i drugiej kolekcji są przeze mnie użytkowane. Czerpię radość z ich posiadania ale też samego używania. Kupuję je z rozmysłem i z wewnętrznej potrzeby i nie mam wyrzutów sumienia, że wydałam na nie pieniądze. Nie szukam ich usilnie, nie śledzę internetowych aukcji, chociaż mogłabym, bo pięknych świeczników jest na nich sporo. Bo chyba głównie o to chodzi w minimalizmie, by nabywać z uwagą, a zakupy ograniczyć do tych przedmiotów, które nam służą – pośrednio i dosłownie.

Pochwalcie się swoimi kolekcjami? Zbieracie? Czy może w Waszym rozumieniu minimalizm to również rezygnacja z kolekcji. Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii.