Dzisiaj Dzień Matki. Przyznam, że nie lubię tego określenia – „matka”. Bo kto normalny zwraca się w ten sposób do najbliższej osoby pod słońcem? To jest MAMA. I dzisiaj będzie o mojej mamie, która jest najlepsza. A że mamą wegetarianki, to jest najlepsza do kwadratu!

Z mamą
Mama i wegetarianizm
Na pewno słyszeliście setki historii pt. moja mama histeryzuje, bo przestałam jeść mięso. No cóż…Zdarza się pewnie i tak, chociaż nie znam tego z autopsji. Moja nie histeryzowała. Po prostu przyjęła to do wiadomości i zmieniła trochę sposób gotowania. Mój pierwszy wegetarianizm zdarzył się na studiach. Mieszkałam wtedy w Krakowie i stołowałam się praktycznie sama. Ale na weekendy przyjeżdżałam do domu, wtedy też w domu jadałam i wyjeżdżałam z wałówka. I moje wege-fanaberie nie były dla mamy żadnym problemem. A pamiętajcie, że to były lata 2002-2007 czyli czas, gdy mało kto słyszał o tofu, a Marta Dymek miała w porywach 13-14 lat. Moja mama potrafiła wyczarować bezmięsne cuda. Robiła gołąbki z ziemniaków, zapiekanki ziemniaczane i ryżowe, kotlety warzywne i wiele innych podobnych rzeczy. Odgrzebywała w pamięci bezmięsne potrawy z własnego dzieciństwa i przygotowywała je specjalnie dla mnie. Mamo, jak ja kocham Twoje „dziatki” i „gałuski”!!!
Drugi wegetarianizm zaczął się, gdy już mieszkałam poza domem. Nie zmieniło to faktu, że w domu rodzinnym nadal bywam, a mama nadal czaruje. Zawsze czekają na mnie ukochane „ziemniaki w różnych odmianach” czy pasztet z selera. Ten ostatni z resztą wprowadziła do własnej kuchni. Cała moja wege-mama
Mama i zero-waste
Moja mama znała „zero-waste” zanim usłyszały o nim internety. Resztki suchego chleba trafiały do kamiennego garnka i zostawały ścierane na bułkę tartą. Kompot gotowała z całych owoców – w życiu nie obierała jabłek! Warzywa z rosołu zmieniały się w pastę warzywną, a obierki z ziemniaków zanosiłam do babci, która miała gospodarstwo i karmiła nimi zwierzęta.
Odkąd pamiętam mama zawsze robiła przetwory. Nigdy nie kupowała dżemów, sałatek czy soków. Wszystko przygotowywała sama przerabiając owoce z ogrodu i sadu. Z tego przerabiania nie zostawało nic. Zero odpadów.
Domowe przetwórstwo mamy dotyczyło nie tylko owoców i warzyw ale też nabiału. Z mleka prosto do krowy robi kefir, twaróg, a nawet ser żółty!
Piecze sama chleb na zakwasie, który kocham miłością patologiczną.
Mimo całej tej „twórczości” musi jednak czasem chodzić do sklepu. Gdy jednak robi zakupy, zawsze idzie z własną szmacianą torbą i siatkowymi woreczkami, które uszyła też dla mnie.
Ma maszynę do szycia, na której przeszywa, przerabia i naprawia. Stare obrusy zmieniają się kuchenne ścierki, a za krótkie firanki zyskują nowe życie w postaci woreczków na owoce. Mama nie jest „less-waste” – ona jest „no waste”.
Mama i zielone
Mama zawsze miała ogródek. Normą była pietruszka do niedzielnego rosołu prosto z grządki. Własna sałata, rzodkiewka, szczypiorek. Latem truskawki, a jesienią wybierane z ziemi buraki, marchew czy ziemniaki.
Ale zielono było też w domu. U nas zawsze były doniczki z roślinami. Niezależnie od tego, na ilu metrach kwadratowych mieszkaliśmy – zawsze coś rosło, kwitło i pachniało. I to mam po mamie do dzisiaj. Całe mieszkanie zastawione jest doniczkami, a na tarasie stoją kolejne z ziołami, pomidorami i ogórkami. Nikt mi nie kazał, nie sugerował –to było po prostu oczywiste, że musi być zielono – jak u mamy.
Mama i cała reszta
Nie mam łatwego charakteru, a moje pomysłowość już w dzieciństwie odbiegała od statystyk. Nigdy jednak nie usłyszałam od mamy, że to niemądre/głupie/nierealne czy mam sobie wybić z głowy. Nawet jeśli coś było zupełnie niezgodne z jej tokiem myślenie – tłumaczyła, nie krytykowała.
Teraz jestem dorosła i mam swój „mocny” pogląd na świat, którego mama nie krytykuje. Wiem, że nie we wszystkim się ze mną zgadza ale wiem, że bezwarunkowo mnie kocha. No i jest NAJWSPANIALSZĄ MAMĄ DO KWADRATU!
Wpis powstał z okazji Dnia Mamy, która jest dla mnie jedną z najważniejszych osób na świecie. Poza nią są jeszcze kilka innych osób ale o nich następnym razem – może w okolicy Dnia Taty?..