Browsing Tag

copywriting

Filozoficznie Internety

Otchłań internetu

18 czerwca 2018

Ręka do góry, kto chociaż raz dolegliwościach typu ból brzucha, głowy czy temperatura nie szukał pomocy u doktora Google? Konsultujemy z nim objawy, opinie prawdziwego lekarza, wyniki. Radzimy się i radzimy innym. Ale jest nie tylko doktor Google – lekarz rodzinny. Internet zaczyna być niezastąpionym źródłem informacji, wiedzy i opinii. Żeby sprawdzić, co jest stolicą Kamerunu czy jak nazywa się najwyższy szczyt Ameryki Południowej, nikt nie sięga już do książkowej encyklopedii stworzonej przez sztab specjalistów; najpopularniejszym źródłem wiedzy jest Wikipedia. Wpisujemy, otrzymujemy informację i nie zastanawiamy się nad jej wiarygodnością i źródłem. A z tym bywa różnie.

Mętne wody jeziora w Skalnym mieście

Jako copywriter trafiam często na ogłoszenia typu: „Zlecę serię artykułów medycznych”, „Teksty na portal o problemach zdrowotnych”, „Do napisania poradnik – jak radzić sobie z depresją”. Przyznam, że mnie przerażają. Nawet podwójnie. Za strony nadawcy ale też odbiorcy. Zastanawiam się często, czy osoba wrzucająca tego typu zlecenia zastanawia się nad ich konsekwencjami. Nad tym, czy ten tekst docelowo komuś nie zaszkodzi. Czy potencjalny chory, przeczytawszy poradnik o depresji, nie zaniecha wizyty u specjalisty, a tym samym nie pogorszy swojej sytuacji. Nie twierdzę, że wszystkie teksty tworzone są przez specjalistów ale w branży copywritingu. Z pewnością są i takie, które tworzą osoby z doświadczenie zawodowym i naukowym w danej dziedzinie. Niemniej jednak czytając ogłoszenia najczęściej trafiamy na informację, że decydującym kryterium przy wyborze autora jest cena. Czasem doświadczenia. O ile doświadczenie może być pomocne (wszak trochę tekstów w danej dziedzinie trzeba stworzyć by je nabyć), o tyle cena, ta najniższa, oferowana jest zazwyczaj przez początkujących pisarzy. Oczywiście są obszary, gdzie brak doświadczenia ze strony piszącego nie spowoduje szkody u czytelnika. Wszak mało rzetelna recenzja książki czy niedopracowany przepis na babkę piaskową, nie spowodują katastrofy. Jednak wszystko, co związane z naszym zdrowiem czy bezpieczeństwem, wymaga sprawdzonej wiedzy. Wiem, istnieje coś takiego jak „reaserch” jednak on też często przeprowadzany jest w oparciu o źródła internetowe. I tak koło się zamyka.

Dużym zainteresowaniem/popytem cieszy się również marketing szeptany. Dla nieznających tematu – chodzi o polecanie, wystawianie pozytywnych opinii o produktach. Najcześciej – niestety – bez uprzedniego ich sprawdzenia. Wiele osób decydując się na zakup sprzętu RTV, wybór fryzjera czy biura podróży, kieruje się pozytywnymi opiniami zamieszczanymi w internecie. Często, nie  zdając sobie sprawy z tego, że te pozytywne wystawiane są przez osoby zupełnie nieznające tematu, za to odpowiednio opłacone. W przypadku marketingu szeptanego ciężko mówić o poważnych szkodach, niemniej jednak rzetelność i wiarygodność sprzedającego czy usługodawcy pozostawia wiele do życzenia.

Internet to niezgłębione źródło informacji. Można w nim wiele znaleźć, można bardzo skorzystać. Potrzebne jest tylko odpowiednie sito. Sama stosuję takowe od kiedy sama zaczęłam pisać „do internetu”. A Wy? Jak korzystacie z informacji w sieci? Macie system weryfikacji? Dzielicie przez pięć wszystko, co w nim wyczytacie? Chętnie poczytam o Waszych doświadczeniach w tym temacie.

Filozoficznie Życiowo

Blog bloga blogiem pogania…

7 maja 2018

Szukałam ostatnio na swoim blogu pewnego wpisu i zajrzałam do archiwum. Z zaskoczenie stwierdziłam, że blog istnieje już siedem lat. Pierwsze wpisy pojawiły się w maju 2011 roku, gdy mieszkałam jeszcze we Wrocławiu. Z dumą stwierdzam, że przetrwał wiele – moich „kryzysów twórczych”, zmian miejsca zamieszkania, jak i fascynacji. Ale dzielnie przetrzymał wszystko. Nie poddawał się trendom, modom i reklamom. Ale też nie stał w miejscu – cały czas się zmieniał i nadal ewoluuje. Dlaczego o tym dzisiaj piszę? Można powiedzieć, że to efekt moich ostatnich obserwacji tak zwanej „blogosfery”.

Blogosfera - definicja z Wikipedii

Zacznijmy może jednak od tego,że blogi czytam (i komentuję – bo chyba wtedy ich lektura ma sens) od dobrych kilku lat. Szczególnie nasiliło się to, gdy zaczęłam interesować się minimalizmem i ekologicznym stylem życia. Nie ukrywam, wiele z nich pomogło mi i stanowiło (i nadal stanowi) fantastyczne źródło informacji. Mój minimalizm zaczynał się od sfery „odzieżowej” i tutaj nieocenione okazały się Joasia z bloga Joanna Glogaza oraz Dorota czyli Kameralna. Nie mogę też pominąć dwóch innych moich blogowych mentorek czyli Kasi z Simplicite oraz Ajki – pionerki polskiego minimalizmu.

W tak zwanym między czasie przez moja blogową czytelnię przewinęło się wiele innych blogów;  w mojej opinii mniej lub bardziej wartościowych. Z resztą już samo użycie czasu przeszłego, o czymś świadczy. Czytywałam je przez jakiś czas ale prędzej czy później odchodziłam od ich regularnej lektury. W zakładce „Czytelnia”, ciągle się zmieniającej, przetrwały nieliczne. Dlaczego? Bo okazały się „niekomercyjne”.  Już słyszę te głosy oburzenia, że blogi są po to by na nich zarabiać, że nie muszę czytać, że to źródło opinii i tak dalej. Jasne. Zgadzam się. W stu procentach. Planując zakup małego AGD czy gadżetu do biegania, szybciej uwierzę opinii „zaufanego” blogera niż pozytywnym opiniom na stronie (wiem, na jakich zasadach powstają). Nie mam za złe autorom postów, że współpracują z konkretnymi markami i prezentują produkty nie ukrywając ich nazwy czy wręcz świadomie ją podkreślając. Cieszę się, gdy w ramach nowego wpisu autor poleca inny ciekawy blog. To jest dla mnie nawet pomocne, bo wiem, że będzie to raczej miejsce godne uwagi. Są jednak sytuacje, które sprawiają, że na danego bloga zaglądam coraz rzadziej, a finalnie usuwam z listy jego adres i o nim zapominam. Dzieje się tak, gdy wartościowy blog zaczyna zmieniać się w zestawienie zestawień. Jest ok, gdy raz w miesiącu pojawia się „Podsumowanie miesiąca” czy coś w stylu „To mnie ostatnio zaciekawiło”. Ale jeśli na dwa wpisy tygodniowo, jeden nosi tytuł – „Podsumowanie ostatnich siedmiu dni” to zaczynam się trochę nudzić.

Podobnie dzieje się, gdy z kliku blogów, które czyta(ła)m tworzy się coś w stylu „kącika wzajemnej adoracji”. Nie zrozumcie mnie źle – mam świadomość, że blogosfera się zna, przyjaźni, spotyka i dobrze rozumie. Że warto polecać ciekawe posty, do których zwykły czytelnik może nie dotrzeć. Niemniej jednak, gdy w gronie trzech, czterech autorów ma miejsce ciągłe polecanie się na wzajem… No cóż, tego rodzaju media przestają być dla mnie interesujące. Dlaczego? Może trochę przestaję wierzyć w obiektywizm ich autorów? Jednak przede wszystkim zaczynam odczuwać przesyt. Gdy czytam post, widzę Instastory, które odsyła mnie do innego bloga, a ten do kolejnego, który z kolei powoduje powrót do pierwszego…nudzę się. I odpuszczam.

Sama mam bloga i niektórzy zarzucą mi, że powyższe powstało z czystej zazdrości, bo mnie nikt nie poleca, żaden znany bloger nie odsyła do moich postów. Bynajmniej, nic z tych rzeczy. Nie cierpię na tego typu dolegliwości. Z prostej przyczyny – mój blog, to przede wszystkim moja praca. Zajmuję się copywritingiem i tworząc posty doskonalę styl i szlifuję warsztat; pisząc kolejne wpisy szukam informacji, poszerzam słownictwo, drążę u źródeł. A całe archiwum wpisów to moje portfolio. I to jest dla mnie najważniejsze. Oczywiście, na blogu pojawiają się recenzje i „testy” produktów ale tylko tych, które mnie naprawdę zainteresowały i uważam, że mogą być przydatne dla innych, a dodatkowo pozwalają mi zaprezentować się jako „copywriter – recenzent”. Dlatego też tak bardzo cenię sobie blogi, które istnieją już wiele lat bez polecenia. Ich autorzy nie zajmują pierwszych miejsc w rankingach i zestawieniach, bo zwyczajnie o to nie dbają. Ważniejsze od „bywania” jest to, co blog sobą prezentuje. I do tych blogów od lat wracam.

Zrobiłam ostatnio test – wyczyściłam zakładkę „Czytelnia” w moim laptopie, a tym samym zniknęły linki do blogów, które regularnie czytałam. Stwierdziłam, że będę polegać na własnej pamięci. Jaki efekt? Wracam regularnie pod cztery adresy – sami domyślcie się, które 🙂 A jak u Was? Co czytacie? Macie stałe miejscówki, czy szukacie nowych? Co sprawia, że konkretnego bloga lubicie, wracacie do niego czy też wręcz odwrotnie?