Browsing Tag

aktywność z rana

Dla ciała Zdrowo Zjedz i wypij

„A po ci dieta..przecież dobrze wyglądasz!”

16 lipca 2018

Chyba każdy, kto postanowił zmienić nawyki żywieniowe, zwiększyć aktywność fizyczną czy w ogóle „wziąć się za siebie” usłyszał przynajmniej pierwszą część zdania z tytułu tego wpisu. „Po co się odchudzasz!??! Przecież dobrze wyglądasz!”, „Na co ty narzekasz, co chcesz zmieniać – dobrze jest”, „Nie masz z czego zrzucać, nie przesadzaj!” No jasne. Przecież wszyscy wiedzą, co dla Ciebie będzie najlepsze i jak powinnaś jeść, jaką aktywność podjąć, a jakiej unikać; co Ci pomoże, a co zaszkodzi. I nie ważne, że pomimo „dobrego” w oczach otoczenia wyglądu łapiesz zadyszkę wchodząc na drugie piętro. Że gdy schylasz się mierząc buty w obuwniczym masz rumieniec na twarzy, chociaż „nie masz z czego zrzucać”. To wszystko się nie liczy, bo oni mówią, że jest dobrze. A jak jest naprawdę? 

Naprawdę ważne jest to, jak się czujemy w swoim własnym ciele z naszymi prywatnymi kilogramami i centymetrami. Od razu zaznaczam – ten post nie jest pochwałą i przyzwoleniem dla osób z nadprogramowych tłustym bagażem czy zachętą do restrykcji dla tych z BMI poniżej 18,5. Tworząc go, nie mam zamiaru krytykować czy ganić niczyich nawyków żywieniowych i aktywności lub jej braku. Chcę się raczej rozprawić z tym, co w głowie.  Bo tam bywa różnie. Wiem to na własnym przykładzie sprzed kilku miesięcy.

Przy wzroście 163 cm ważę 65 kg. Mieszczę się w normie. Gdy obliczam BMI, każdy internetowy kalkulator gratuluje mi wyniku i sylwetki. Jest ok. Co nie zmienia faktu, że mam potrzebę zmiany. Nie zapatrzyłam się na wychudzone motywatory na Pinterest z talią osy i pośladkami jak półkule globusa (to swoją drogą jedno z bardzo intrygujących zjawisk – chyba poświęcę mu osobny post, o ile sama to zrozumiem). Nie mam też aspiracji, by mieścić się w rozmiarze XS. Zwyczajnie czuję się źle w swoich 65 kilogramach. Wielka oponka na brzuchu nie utrudnia wiązania butów. Spodnie nie przecierają się w kroku od ocierających się ud. Guziki od koszuli nie rozpinają się na biuście. Praktycznie jest ok. Ale głowa mówi, że może być lepiej. Nie, że będzie łatwiej/ładniej bez tych 5 czy 7 kilogramów, w rozmiarze 36 i sześciopakiem. Ale jednak lepiej.

Do walorów „estetycznych” dochodzą te zdrowotne i kondycyjne. Że te chipsy to niekoniecznie takie zdrowe. Że w sumie 5 kilometrów można zrobić w 40 minut, a nie 1 godzinę 10. Że cholesterol i inne wartości mogą być bliżej dolnej niż górnej granicy.

Zaczynam wprowadzać zmiany. Tak, wiem – powinno się to robić stopniowo. Ale ja jestem taki narwany zero-jedynkowiec, że musi być wszystko albo nic, teraz albo nigdy. Wprowadzam zmiany w jadłospisie i zwiększam aktywność fizyczną. I zaczyna się….

„A ty co tak jak ptaszek?…Odchudzasz się?”

„I po co bym tak biegał w te i z powrotem. Chodzenie Ci nie wystarcza?”

„No wiesz, co..w Twoim wieku na rolkach jeździć?”

„Zdrowie, zdrowiem ale chleb też trzeba jeść”

„No ja wiem, że warzywa to same witaminy ale kotlet nie zaszkodzi”

„Zakwasy tylko z tego będziesz miała”

I tak ze wszystkich czterech stron świata. Mam wrażenie, że wszyscy wokół wiedzą lepiej, co dla mnie dobre/zdrowe/idealne. Motywatory jak nic. Czasem aż ciśnie mi się na usta odpowiedź na każde z tych pytań

„A ty co tak jak ptaszek?…Odchudzasz się?” – Nie, tylko zdrowo odżywiam.

„I po co bym tak biegał w te i z powrotem. Chodzenie Ci nie wystarcza?”  – Chodzić każdy potrafi, a ja lubię tak bez celu..

„No wiesz, co..w Twoim wieku na rolkach jeździć?” – A do jakiego wieku to dozwolone?

„Zdrowie, zdrowiem ale chleb też trzeba jeść” –  I co z tej białej bułeczki będę miała poza pustymi kaloriami?

„No ja wiem, że warzywa to same witaminy ale kotlet nie zaszkodzi” – I za bardzo nie pomoże, szczególnie tą panierką

„Zakwasy tylko z tego będziesz miała” – No nie będę..szybko znikają przy utrzymaniu aktywności

Ale kulturalnie powstrzymuję się przed odpowiedzią, która może spowodować kryzys znajomości. Nie przestaję jednak realizować swojego planu. Ograniczenia i granice, które sama sobie narzuciłam przestają uwierać, a stają się nawykami. Chipsy już nie kuszą. Dystans 5 kilometrów robię w 30 minut. Wyniki badań książkowe. Jest coraz lepiej. Niemal idealnie. I wiem dlaczego. Bo słuchałam głosu, który mam we własnej głowie, nie tych pomocnych komentarzy od całego otoczenia. Bo właśnie w tym tkwi powodzenie każdego przedsięwzięcia. Nie tylko tego związanego z wagą czy kondycją. Ale też nauki języka, ukończenia kursu czy studiów, dokształcania się, zrobienia prawa jazdy na motocykl czy przebiegnięcia maratonu. Słuchanie swojego własnego głosu. Sami wiemy, co dla nas najlepsze. Nikt nie czuje Twoich 65 kilogramów, zadyszki przy wchodzeniu po schodach czy zażenowania, gdy nie rozumiesz tekstu piosenki po angielsku tak dobrze jak Ty. I nikt inny tego nie zmieni, jeśli sam nad tym nie zaczniesz pracować. Niezależnie od głosów z zewnątrz.

A Wy? Słuchacie tylko swojego własnego szeptu czy może jesteście podatni na „dobre rady”? A może wręcz przeciwnie – macie koło siebie głos, który przytakuje Waszemu własnego i jest prawdziwym wsparciem?

Dla ciała Zdrowo

Kiedy rozum śpi

21 września 2017

Dzisiaj będzie o oszukiwaniu samego siebie. A dokładnie swojego umysłu. I nie będą to grafiki ze złudzeniami optycznymi, to będzie prawdziwe oszustwo. Praktykuję je niemal codziennie, można tym samym uznać, że mam już wprawę i mogę doradzać. Zatem – doradzam.

 

Jak już wspomniałam, oszukuję niemal codziennie. Staram się robić to szczęść razy w tygodniu i tylko z rana. Latem, które już niestety odeszło w zapomnienie, oszukiwałam w okolicach godziny szóstej. Teraz, gdy o szóstej jest jeszcze ciemno – mam godzinny poślizg. Kogo oszukuję? Chyba samą siebie. A tak naprawdę śpiący jeszcze o tej porze mózg/umysł/zdrowy rozsądek. Gdy tylko zadzwoni budzik – to rejestruję bezbłędnie – zwlekam się z łóżka i spływam po schodach do łazienki. Tam szybkie siku, zęby, buzia i znów po schodach w górę, do garderoby. Po omacku niemal wkładam ciuchy sportowe (do biegania albo do jazdy na rolkach). Znów spływam po schodach na dół. W stanie niepełnej świadomości robię dziesięć powitań słońca, szklanka wody, wkładam buty i wychodzę. Jeśli to jest TEN DZIEŃ (czyli poniedziałek, środa lub piątek), spływam po kolejnych schodach na podwórko i zaczynam truchtać. Przez furtkę, na ulicę. Mijam po drodze kolejne punkty orientacyjne ale – bij, zabij – zupełnie nie kojarzę jakie. Pierwszy, który rozpoznaję to stacja benzynowa, a Endomondo mówi wtedy, że to drugi kilometr. Czyli daleko od domu. Biegnę dalej, obok szyldu z informacją, że to teren lotniska i dalej
na własne ryzyko. Jakoś nie do końca to rozumiem, biegnę. I nagle znak – koniec ścieżki rowerowej. Ten już kojarzę, rozpoznaję i rozumiem. Co to oznacza? Że już się obudziłam i mój mózg/umysł/zdrowy rozsądek wiedzą, co się dzieje.
Że wbrew logice i porządkowi świata zaczęłam dzień bardzo wcześnie i bardzo aktywnie. Ale na tym etapie nie ma już odwrotu. Czasu cofnąć się nie da. Można tylko wrócić. Przy znaku następuje zwrot i kolejne 5 km pokonuję już w pełni świadomie. Ba, z uśmiechem na twarzy. Jest dobrze.

Tak to wygląda w TE DNI. A co w pozostałe? W pozostałe czyli TAMTE DNI (wtorek, czwartek i sobotę) jest bardzo podobnie. Z tą różnicą, że zakładam inne spodnie i pierwszy odcinek, do ścieżki rowerowej pokonuję samochodem.
Na parkingu zmieniam buty na rolki i jadę te 10 km, z których pierwsze 5 jest lekko chwiejne.

 

I tak wygląda to moje poranne oszustwo, dzięki którem w ogóle się ruszam. Dla wielu moich znajomych, ten moje rytuały t
o sadomasochizm. Zgadza się, przyjemnie nie jest. Ale wiem, że jeżeli nie oszukam się zaraz z rana po przebudzeniu, to do końca dnia już na pewno tego nie zrobię. Nie ma szans, żebym po wybudzeniu i złapaniu kontaktu z rzeczywistością wypociła przez godzinę litry potu w biegu czy pędzie. O, nie – to nie przejdzie. Ale tak nieświadomie….dlaczego nie. I tak to się toczy już trzeci miesiąc to moje łgarstwo. Z korzyścią dla figury, wymiarów, wagi, kondycji i samopoczucia. A także dla kalendarza. Bo wiecie ile rzeczy można w ciągu dnia zrobić, jeśli zacznie się go od siódmej, a nie dziewiątej rano?…

 

A Wy? Też oszukujecie, czy może jesteście tymi super-jednostkami, które obchodzą się bez tego rodzaju ściemy? Pochwalicie się , jak to u Was jest.