Ręka do góry, kto nie czekał albo nie czeka na kolejny sezon „House of Cards”, „Gry o tron” czy innego „Belfra”. Nie przesadzę jeśli napiszę, że dzisiaj seriale oglądają wszyscy. I o ile zawsze jestem czarną owcą w stadzie, o tyle w kwestii seriali podążyłam za tłumem. Oglądam nałogowo. Tłumaczę sobie, że w ten sposób uczę się niemieckiego (oglądam z niemieckim lektorem i niemieckimi napisami). To oczywiście tylko dorabianie teorii. Co nie zmienia faktu, że oglądam. A co oglądam? Poniżej kilka moich typów.

Netflix kusi
„House of cards” to jeden z pierwszych hurtowych tasiemców, który obejrzałam. I wkręciłam się bardzo. Mogę też powiedzieć, że byłam wieszczem jeśli chodzi o bohaterów, bo od samego początku bardziej niż Frank, fascynowała mnie Claire. Świetnie było obserwować jak z sezonu na sezon psuje się, a jednocześnie kształtuje jako polityk. Idealnie wyzbywała się ludzkich cech. Można powiedzieć, że była w tym psuciu bardziej konsekwentna i skuteczna niż jej mąż. Dlatego niemal na wdechu obejrzałam ostatni sezon i tylko przy ostatnich odcinkach, gdy Pani Prezydent jest w ciąży entuzjazm trochę opadł. Ale generalnie polecam. Również do nauki języka. Do końca życia zapamiętam, że kongresmen (tudzież parlamentarzysta) to Abgerodnete. Der Abgeordnete.
Przed „House of cards” był jeszcze „Dexter”. To zamierzchłe afgańskie czasy, kiedy czekając na przerzut do kolejnej bazy oglądało się baaardzo dużo. Nie było jeszcze wtedy takiego urodzaju na tasiemce, wybierało się droga eliminacji. „Dexter” zdecydowanie wyeliminował wszystkich. Do końca już trochę męczył ale gdyby pojawił się kolejny sezon…dlaczego nie. Na przygodach technika od krwi doskonaliłam angielski. Żadnego charakterystycznego słowa nie pamiętam.
W przypadku kolejnego typu będę przewidywalna. To oczywiście „Gra o tron”. Oglądana dla Jamiego Lannistera i jego małego brata o ciętym języku. W przypadku tego serialu jestem pod wrażeniem całokształtu. Stworzenie alternatywnej rzeczywistości ze smokami i lodowymi zombie to nie lada wyczyn. Do tego uknucie całej sieci intryg i rodzinnych powiązań – majstersztyk. Teraz czekam na wiosnę, bo „Winter is coming”.
Dla odzyskania równowagi obejrzałam też i nie żałuje „The crown”. Nigdy nie interesowałam się specjalnie historią brytyjskiej monarchii czy samego Zjednoczonego Królestwa ale po obejrzeniu serii sprawdziłam kilka faktów i sięgnęłam po biografię Winstona Churchill. Chciałabym też przeczytać jakieś wspomnienia czy historię Filipa, księcia Edynburga, który jak dla mnie jest głównym bohaterem serialu. Nie Elżbieta w chustce, z torebeczką i psami ale właśnie on, bez jaj ale z twarzą.
Pozostając w brytyjskim klimacie skusiłam się też na odkrycie ostatnich tygodni czy „Bodyguard”. Mini- seria o problemach współczesnego wielkiego świata jakimi są terroryzm i walka o stołki w opcji well educated, plus mega feminizm czyli kobiety na wszystkich ważnych stanowiskach. Cytując klasyka: „D….y nie urywa” ale Richard Madden daje radę. I to jego „Yes ma’am”, którego na szczęście nie przetłumaczyli na „Jawohl”.
I to byłoby na tyle. To znaczy obejrzałam tych seriali jeszcze sporo ale tylko te mnie przekonały i te mogę polecić. A może Wy mi coś polecicie – do nauki języka rzecz jasna 🙂
4 komentarze
Ja uczyłam się i znów uczę angielskiego oglądając How I met your Mother.. jakoś tak mnie wciagnęła nauka przez ten serial, że oglądam sezony po raz drugi 😀 angielski jest wciagajacy 😀
O tak…nauka języka bardzo wciąga 🙂 Właśnie poznaję niuanse angielskiego dzięki „Hinterland” 🙂
W moim przypadku tylko ” Gra o tron”. A niemieckiego uczylam się też z seriali. Ale wtedy były inne. I pamiętam taką piosenkę, taki Zungenbrecher, jak nasz stół z powyłamywanymi nogami. ” Ohne dich schlaf heute Nacht nicht ein, ohne dich fahr heute Nacht nicht Heim., ohne dich komm heute nicht zur Ruh, das was ich will, bist du” Pamiętam, że ćwiczyłam w nieskończoność. I kiedy wreszcie mi się udało, byłam z siebie bardzo dumna 🙂
O, nie słyszałam o tej piosence – muszę spróbować 🙂