Przyznam, dałam się zwieść. Myślę, że podobnie jak więszkosć czytelników, którzy od pierwszych stron czekają na potknięcie głównego bohatera, któym jest Evert Bäckström. A może anty-bohatera? Skorumpowany inspektor szwedzkiej policji, nie wylewajcy za kołnierz. Do tego kobieciarz (nie mylić z “wielbiciel kobiet”), rasista i ksenofob. Zapatrzony we koniec swojego nosa. We własnym mniemaniu – ostatania nadzieja szewdzkiej policji, jedyny sprawiedliwy.
Ma do rozwiązania sprawę morderstwa, będącego efektem pijackiej libacji. Sytuacja najprostsza z możliwych – upili się i pobili. Ze skutkiem śmiertelnym. Jadnak – jak to w szwedzkim kryminale – nic nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. A, że “coś jest nie tak”, nasz anty-bohater wie od samego początku. Czy aby na pewno?
Moja ocena: 10/10
Brak komentarzy