Dzisiaj miejscówka, w której zakochałam się z miejsca i żałuję, że odkryłam ją tak późno. Panie i Panowie – zapraszam do Ogrodów Świata czyli berlińskich Gaerten der Welt. Koniecznie zaopatrzcie się w aparat fotograficzny i wygodne buty. Będzie chodzenie i zachwyty.
Chociaż najczęściej klasyfikowany jako „park wypoczynkowy” czy „ogród botaniczny” czyli coś, co jest w każdym mieście i niczym nie zaskakuje, warto zaryzykować i pojechać do dzielnicy Marzahn-Hellersdorf. Najlepiej zdać się na komunikację publiczną – na miejsce dojeżdża metro (linia 5), kolejka (linia S7) i autobusy (X69 i 195). Jeśli decydujemy się na podróż samochodem, najłatwiej dojechać autostradą nr 10 ze zajazdem na Berlin-Marzahn. Trasa oznaczona jest bardzo dokładnie. Przy samym ogrodzie są też duże parkingi. Kompleks czynny jest codziennie, przez cały rok od godziny 10:00; w miesiącach zimowych (grudzień, styczeń, luty) do 16:00, w pozostałe do 18:30. Przed wejściem trzeba oczywiście nabyć bilet. Normalny w sezonie kosztuje 7€, ulgowy 3€; zimą są odpowiednio tańsze – 4 i 2€. Dodatkowe ulgi przysługują między innymi grupom. Ważne – można kupić bilet z opcja przejazdu kolejką lub bez. Ale o kolejce później. Najpierw wejdźmy do ogrodu.

Fontanna w Ogrodach Świata
Koniecznie zaopatrzeni w mapę, bo chociaż oznaczenia są bardzo dokładne i ciężko się zgubić, mapa pomoże odhaczać kolejne punkty i dzięki niej niczego nie przeoczymy. A zwiedzania jest sporo. Na 21 hektarach znajduje się 10 ogrodów tematycznych. Wbrew nazwie, nie są to repliki istniejących już ogrodów z różnych zakątków globu ale całkowicie nowe założenia stworzone przy zastosowaniu rozwiązań z Japonii, Chin czy Korei oraz czerpiące z wielkich religii: taoizmu, buddyzmu, hinduizmu, chrześcijaństwa i islamu. Na terenie parku można zobaczyć ogrody:
- chiński (do budowy wykorzystano oryginalne materiały sprowadzone z Chin)
- japoński (wrocławski to tylko namiastka tego, co można zobaczyć tutaj)
- koreański (to dar miasta Seul dla Berlina zbudowany przez 4 koreańskich robotników)
- balijski (gigantyczna szklarnia, gdzie naprawdę czuje się zen)
- chrześcijański (klasztorny wirydarz; warto dokładnie przeanalizować imiona 😉
- angielski (róże, róże, róże i typowy wiejski cottage)
- bylinowy (to przykład niemieckiej sztuki ogrodniczej XX wieku)
- orientalny (zamknięty strumieniami ma symbolizować raj, tutaj naprawdę można poczuć Maroko – mój faworyt)
- renesansowy (przenosi nas do włoskiej Toskanii)
- labirynt (weszliśmy do niego dla żartu i naprawdę się zgubiliśmy!)

Ogród japoński
Poszczególne „ekspozycje” łączą się alejkami, a otoczone są zielonymi trawnikami, na których można wypocząć korzystając z zainstalowanych na stałe leżaków, foteli, huśtawek i innych relaksujących konstrukcji. Nigdzie nie dostrzegłam tabliczki „Nie deptać trawy”, co najwyżej uzasadnione „Zakazy wejścia”. Zadbano też o najmłodszych. Przy jednym z wejść stworzono alejkę z postaciami z bajek Andersena. Jest też duży plac zabaw. A dla wszystkich w całym parku zbudowano 14 najróżniejszych fontann.

Ogród orientalny
Dla spragnionych atrakcji urozmaiceniem będzie przejazd kolejką linową, który pozwoli spojrzeć na kompleks z góry. Trasa rozciąga się między wejściami: Kienbergpark i Gaerten der Welt. Po drodze jest jeden przystanek przy platformie widokowej, z której zobaczyć można Berlin.

Ogród angielski
Na terenie parku znajdują się też liczne punkty gastronomiczne, w tym jeden przy samym wejściu. Z głodu nikt nie umrze, chociaż dobrze wcześniej zaopatrzyć się w wodę, szczególnie gdy planujemy dłuższe zwiedzanie w słoneczny dzień.

Ogród orientalny
To chyba pierwszy berliński adres turystyczny, gdzie nie dostrzegam żadnych minusów. No może poza tym, że jest słabo rozreklamowany i dotarłam tutaj dopiero niedawno, już po zamknięciu IGA czyli Miedzynarodowej Wystawy Ogrodniczej.
1 Komentarz
Byłam oczywiście, to cudo pierwszej klasy.