Już pierwszego dnia – wieczorem po przylocie – miałam okazję poznać tradycyjną kuchnię etiopską. So…najpierw mycie łapek. Zazwyczaj trzeb pójść do łazienki, żeby to zrobić ale zdarza się, że po złożeniu zamówienia do stolika podchodzą dwie panie, jedna z mydłem, dzbanem wody i cynową “umywalką”, druga z wilgotnymi ręcznikami. Mi zdarzyło się właśnie tak 🙂 Po “myciu” na stół wnoszone jest jedzenie. Porcja, którą pożywić mogą się spokojnie cztery osoby to: talerz o średnicy 50-60 cm, w całości przykryty wielkim naleśnikiem, w smaku lekko kwaśnawym. Ten naleśnik to etiopski chleb – injera. Na naleśniku klika “kupek” – zazwyczaj jest to mięso; krojone, siekane, mielone, smażone, duszone, mieszane z warzywami, orzechami, kawałkami naleśnika albo samo. Dodatkowo na stole pojawia się miseczka z chlebami zwiniętymi w rulon. Każdy z jedzących kładzie sobie taki rulonik przed sobą, rozwija, urywa po kawałku, nabiera w ten kawałek po trochę z “kupek” i pakuje do buzi. W dobrym tonie jest wykonać tę czynność nie dotykając dłonią ust. Powiedzmy, że nie jest to proste. Zarówno naleśnik, jak i “kupki” są bardzo sycące. Najbardziej smakowała mi kupka mięsno-orzechowa. Pycha!
Generalnie, tak “zbudowany” posiłek to podstawa kuchni etiopskiej. Oczywiście nie każdego stać na mięso. W wersji uboższej kupki są warzywne lub z soczewicy. Podobnie jest w dni postne, czyli w środę i piątek, kiedy religijni Etiopczycy, przestrzegający postu, nie jedzą mięsa.
Pozostałością po krótkiej, sześcioletniej, obecności Włochów w tym kraju, jest również “cuccina Italiana”. W mieście roi się od pizzerii, serwujących nie tylko pizzę, ale też makarony, panettoni i inne włoskie smakołyki. Próbowałam – pycha!
1 Komentarz
Szkoda, że nie masz zdjęć tego jedzonka, bo pewnie jeszcze “łatwiej” by się czytało! 🙂