Przeglądasz kategorie

Do zjedzenia

Do zjedzenia Do zobaczenia W podróży

Jeśli nie Berlin, to…Bruksela

24 kwietnia 2023

Stolica Belgii nigdy nie była na liście moich podróżniczych priorytetów. Ani tam ciepło, ani dobrego jedzenia (wydawałoby się) nie mają: o kwestiach finansowych nie wspomnę. A jednak się odwiedzić to miasto, a przy okazji również położoną po sąsiedzku Antwerpię (o niej w następnym wpisie).

Jak było?

Przede wszystkim deszczowo. Ale poza tym – całkiem ciekawie.

Pierwszy dzień poświeciłam Brukseli, gdzie „zaliczyłam”:

  1. Królewskie Muzea Sztuk Pięknych, dla których tak naprawdę do Brukseli przyleciałam. Obiekt prezentuje się pięknie, a jego zbiory też robią wrażenie. To, co szczególnie mnie ujęło, to ilość miejsca, jakie przeznaczono na „rodzimą kulturę”. Poświęcono jej nie pojedyncze pomieszczenia ale całe działy, czego przykładem może być Muzeum Constanitina Meuniera czy Antonie’a Wiertza czy cała sekcja poświecona jednemu z największych belgijskich malarzy, jakim jest Rene Margitte. Nie zabrakło oczywiście arcydzieł malarstwa światowego. Ze ścian patrzy na nas Rubens, Breugel, Caranach i wielu innych. Ja osobiście przyjechałam dla dwóch. Po pierwsze – Jacques-Louis David „Śmierć Marata”, kojarzona przez wielu z podręczników do historii. Po drugie – jedyny w tych zbiorach van Gogh i jego „Portret chłopa”. Wyszłam w pełni usatysfakcjonowana. Ważne – bilet warto kupić wcześniej, przez internet, by oszczędzić sobie czekania w kolejce do kasy.

    Królewskie Muzea Sztuk Pięknych

    Królewskie Muzea Sztuk Pięknych

  2. „Centrum” czyli Wielki Plac, który aż taki wielki nie jest ale naprawdę robi wrażenie, Pasaż św. Huberta „ociekający” czekoladą i ratusz. Odwiedziłam też sikające symbole miasta czyli Manneken i Jeanneken Pis. W ostatnie dwa miejsca traficie bez problemu – wystarczy dołączyć do pielgrzymki, której uczestnicy wyciągają w górę telefony i zaglądają w każdy zaułek.

    Brukselski Ratusz

    Brukselski Ratusz

  3. Katedrę Świętego Michała i Świętej Guduli, której nie sposób przeoczyć. Jest..monumentalna i do złudzenia przypomina paryską Notre Dame, zarówno z zewnątrz, jak i w środku. Aby ją zwiedzić, nie jest potrzebny żaden bilet. Pieniążek będzie potrzebny, jeśli chcemy zwiedzać obiekt z audio przewodnikiem. Ja poradziłam sobie bez.

    Katedra Świętego Michała i Świętej Guduli

    Katedra Świętego Michała i Świętej Guduli

  4. Autoworld czyli Muzeum Motoryzacji. Placówka zupełnie nie w moim stylu – uciekłam tam przed deszczem i…nudą ale nie żałuję.  W jednym ze skrzydeł pałacu Cinquantenarie zgromadzono automobile, które już dawno zniknęły z dróg ale też te młodsze czy szybsze jak wyścigowe egzemplarze z podbliskiego toru Spa. Pomimo iż była to wizyta nieplanowana – cieszę się, że w ten sposób wydałam 15 euro.

    Autoworld

    Autoworld

Być może ku rozczarowaniu wielu, nie ma na mojej liście Atomium. Nie ma go z premedytacją, podobnie jak budynków instytucji Unii Europejskiej. Obydwa miejsca odwiedziłam „z zewnątrz” i to jest dla mnie wystarczające. Atomium rzeczywiście robi wrażenie  – nigdy wcześniej nie widziałam tego typu konstrukcji. Niemniej jednak, podobniej jak w przypadku budynków UE, oferta ekspozycji była niezbyt kusząca.

Atomium

Atomium

Nie mogę oczywiście pominąć aspektów gastronomicznych. Jako wielka fanka ziemniaka, nie mogłam oprzeć się zamówieniu frytek z majonezem, które pewnej części ciała zupełnie nie urwały. Chociaż może to i dobrze.

Podobnie sytuacja wyglądała z osławionymi goframi. O mulach nie wspominam…

 

 

Dla ciała Do zjedzenia Wrocław gastronomicznie Zjedz i wypij

Do zjedzenia we Wrocławiu. Stół na Szwedzkiej

20 kwietnia 2023

O Stole na Szwedzkiej usłyszałam pierwszy raz jakieś 4 lata temu. Mocno zainteresowała mnie koncepcja miejsca, gdzie serwowane jest jedzenie w zasadzie na życzenie, bez wyboru z karty. Jak zawsze, wszystkim znajomym rozpowiadałam o tym pomyśle. Z czasem znajomi wracali do mnie z pozytywnymi recenzjami z tego miejsca, po po pierwszej albo i kolejnej wizycie. Pomimo starań, samej nie udawało mi się dotrzeć na Szwedzką. Aż do lutego, kiedy to w ramach prezentu urodzinowego dostałam voucher – do Stołu właśnie.

Tym razem nie było ociągania i wizytę udało się uskutecznić bardzo szybko, co jest o tyle zaskakujące, że zazwyczaj na termin czeka się około miesiąca. W naszym przypadku było łatwiej, bo padło na środek tygodnia i do tego godziny bardziej popołudniowe niż wieczorne.

Dotarliśmy; w składzie trzyosobowym i bardzo rozstrzelonym jeśli chodzi o preferencje żywieniowe i możliwości konsumpcyjne. Był „Niejadek” z zamiłowaniem do kuchni włoskiej doświadczanej przez wiele lat w słonecznej Italii, był „Mięsożerca” lubiący mięsa tłuste i podroby, z elastycznym żołądkiem. I byłam ja, wegetarianka, kochająca pond wszystko ziemniaki, szparagi, karczochy i kuchnię arabską.

O tych swoich gastronomicznych sekretach opowiedzieliśmy szefowi kuchni, który zaczął przepytywać nas jakieś 30 minut po tym, jak zasiedliśmy do stolika. Wywiad został zebrany, otrzymaliśmy zamówione wcześniej napoje (fantastyczne wina) i znów zaczęło się oczekiwanie. Tym razem było dłuższe, bo około godzinne, i okraszone widokiem i zapachem z kuchni.

W końcu przyszedł i czas na nas. „Niejadek, który wyspowiadał się ze swoje kuchni włoskiej, chęci na sałatę i krewetki…otrzymał sałatę w stylu Cezar z kilkoma krewetkami. Można powiedzieć, że oczekiwania zostały spełnione.

Sałata z krewetkami

Sałata z krewetkami

Następnie podano danie „Mięsożercy” czyli wątrobę cielęcą i ogony wołowe; te ostatnie w formie „falafela”. To wszystko na musie z topinamburu. Jak miało się okazać – to nie był koniec. Smakosz mięs wszelakich został uraczony też rodzajem ceviche z kalmara.

Wątroba i ogony

Wątroba i ogony

Ceviche z kalmara

Ceviche z kalmara

Ja również otrzymałam dwa dania. Pierwszym była sałatka na bazie rozmaitych strączków, z wyrazistym serem, granatem i intensywnym dressingiem. Daniem głównym były…ziemniaki na wiele sposobów, czyli: puree ziemniaczane z kwaśną śmietaną, kluski ziemniaczane, pieczony topinambur i skorzonera.

Sałatka

Sałatka

Ziemniaki z ziemniakami

Ziemniaki z ziemniakami

 

Jako że wielkość porcji nie nadwyrężyła naszych możliwości – porosiliśmy o deser. Tym razem nie było już koncertu życzeń. Dostaliśmy, podobnie jak goście przy sąsiednim stoliku, trzy różne desery: panna cottę, sernik nie-pieczony i fondant.

Zjedliśmy ze smakiem. Zapłaciliśmy –  tu ważna uwaga: vouchery nie obejmują napoi alkoholowych. I wróciliśmy do domu.

I tak, dzięki wspaniałomyślności znajomych, zrealizowałam jedno ze swoich snów gastronomicznych. I chyba trochę żałuję, że nie pozostało jednak w sferze marzeń.