Nałogowo czytuję pewien sobotni dodatek do drukowanego dziennika. W ostatnim numerze natknęłam się na artykuł pt: “Po taniości. Łowienie okazji w sieci i w realu”. Rzeczy tyczy się próbowania, sprawdzania, testowania czyli…bezpłatnych próbek. W “usa” to już nie moda, to szaleństwo. W Polsce, jak widać – powoli też tak się dzieje. Najlepszy przykład to TO Wpisami na tym blogu są odnośniki do promocji, ogłoszeń i wabików do testowania. Autorka gromadzi cały ten dobrobyt na swojej stronie, a zainteresowani bez błądzenia w sieci mają podane na tacy, to czego potrzebują. Ok, dobre rozwiązanie, szczytna idea. A teraz będzie – jak zwykle – czego, w tym nie rozumiem:
– z pierwszych wpisów wywnioskowałam, że autorka z większości ofert korzysta, a jak sami możecie zauważyć, są one bardzo różnorodne i stosunkowo “skrajne” – gdzie sens i logika, by testować słodkie żelki i środek na odchudzanie?
– zasady testowania: najczęściej wygląda to tak: wyślemy ci próbkę kremu ale “polub” nas na fejsbuku i napisz jaki ten krem jest fantastyczny i jak odmładza o 60 lat; efekt – grupa nakręconych testerek zachwala na forach specyfik, który nie dość, że nieskuteczny to jeszcze uczula, a człowieczek, który naprawdę potrzebuje wybrać smarowidło do buzi, bazuje na tych opiniach
– każdy chyba wie, że próbki kosmetyku, np. perfum, zawierają dużo większe stężenie substancji zapachowych, niż “normalny”, dostępny w sprzedaży produkt; łatwo więc skusić się na perfumy “bo trwały zapach” czy krem “bo już po 2 dniach różnica”
– podziwiam odwagę osobników, gotowych wszystko w siebie wsmarować, wszytko zjeść, wszystkim się spryskać, bo…”za darmo”
Brak komentarzy