Tym razem baba wybrała się do fryzjera. Tak, jest tutaj fryzjer. A dokładnie to zakład fryzjerski i kilka pań rosyjskojęzycznych świadczących usługi w tym właśnie zakresie (na cenniku dopatrzyć się też wyceny usług typu “masaż” ale w to nie wnikam).
Nawet na wojnie baba to baba, poszłą więc wczoaj do fryzjera. Nie planowała żandej wielkiej metamorfozy – broń Boże!!! Tylko końcówki chciała przyciąć, bo już zniszczone od słońca, czapki, hełmu itd. Poszła i po anielskiemu wytłumaczyła fryzjerce rosyjskojęzycznej z czym przychodzi. Pani przytaknęła, usadziła w fotelu, wzięła nożczki, ciach, ciach, ciach. I teraz baba nosi włosy rozpuszczone, bo to co na głowie zostało po obcięciu “końcówek, nijak nie chce się spiąć nawet w mysi ogonek.
Jak to mówi Połówek: “Jest wojna – są straty”
Brak komentarzy