All Posts By

Namysłowska

Do zjedzenia Do zobaczenia W podróży

Jeśli nie Berlin, to…Bruksela

24 kwietnia 2023

Stolica Belgii nigdy nie była na liście moich podróżniczych priorytetów. Ani tam ciepło, ani dobrego jedzenia (wydawałoby się) nie mają: o kwestiach finansowych nie wspomnę. A jednak się odwiedzić to miasto, a przy okazji również położoną po sąsiedzku Antwerpię (o niej w następnym wpisie).

Jak było?

Przede wszystkim deszczowo. Ale poza tym – całkiem ciekawie.

Pierwszy dzień poświeciłam Brukseli, gdzie „zaliczyłam”:

  1. Królewskie Muzea Sztuk Pięknych, dla których tak naprawdę do Brukseli przyleciałam. Obiekt prezentuje się pięknie, a jego zbiory też robią wrażenie. To, co szczególnie mnie ujęło, to ilość miejsca, jakie przeznaczono na „rodzimą kulturę”. Poświęcono jej nie pojedyncze pomieszczenia ale całe działy, czego przykładem może być Muzeum Constanitina Meuniera czy Antonie’a Wiertza czy cała sekcja poświecona jednemu z największych belgijskich malarzy, jakim jest Rene Margitte. Nie zabrakło oczywiście arcydzieł malarstwa światowego. Ze ścian patrzy na nas Rubens, Breugel, Caranach i wielu innych. Ja osobiście przyjechałam dla dwóch. Po pierwsze – Jacques-Louis David „Śmierć Marata”, kojarzona przez wielu z podręczników do historii. Po drugie – jedyny w tych zbiorach van Gogh i jego „Portret chłopa”. Wyszłam w pełni usatysfakcjonowana. Ważne – bilet warto kupić wcześniej, przez internet, by oszczędzić sobie czekania w kolejce do kasy.

    Królewskie Muzea Sztuk Pięknych

    Królewskie Muzea Sztuk Pięknych

  2. „Centrum” czyli Wielki Plac, który aż taki wielki nie jest ale naprawdę robi wrażenie, Pasaż św. Huberta „ociekający” czekoladą i ratusz. Odwiedziłam też sikające symbole miasta czyli Manneken i Jeanneken Pis. W ostatnie dwa miejsca traficie bez problemu – wystarczy dołączyć do pielgrzymki, której uczestnicy wyciągają w górę telefony i zaglądają w każdy zaułek.

    Brukselski Ratusz

    Brukselski Ratusz

  3. Katedrę Świętego Michała i Świętej Guduli, której nie sposób przeoczyć. Jest..monumentalna i do złudzenia przypomina paryską Notre Dame, zarówno z zewnątrz, jak i w środku. Aby ją zwiedzić, nie jest potrzebny żaden bilet. Pieniążek będzie potrzebny, jeśli chcemy zwiedzać obiekt z audio przewodnikiem. Ja poradziłam sobie bez.

    Katedra Świętego Michała i Świętej Guduli

    Katedra Świętego Michała i Świętej Guduli

  4. Autoworld czyli Muzeum Motoryzacji. Placówka zupełnie nie w moim stylu – uciekłam tam przed deszczem i…nudą ale nie żałuję.  W jednym ze skrzydeł pałacu Cinquantenarie zgromadzono automobile, które już dawno zniknęły z dróg ale też te młodsze czy szybsze jak wyścigowe egzemplarze z podbliskiego toru Spa. Pomimo iż była to wizyta nieplanowana – cieszę się, że w ten sposób wydałam 15 euro.

    Autoworld

    Autoworld

Być może ku rozczarowaniu wielu, nie ma na mojej liście Atomium. Nie ma go z premedytacją, podobnie jak budynków instytucji Unii Europejskiej. Obydwa miejsca odwiedziłam „z zewnątrz” i to jest dla mnie wystarczające. Atomium rzeczywiście robi wrażenie  – nigdy wcześniej nie widziałam tego typu konstrukcji. Niemniej jednak, podobniej jak w przypadku budynków UE, oferta ekspozycji była niezbyt kusząca.

Atomium

Atomium

Nie mogę oczywiście pominąć aspektów gastronomicznych. Jako wielka fanka ziemniaka, nie mogłam oprzeć się zamówieniu frytek z majonezem, które pewnej części ciała zupełnie nie urwały. Chociaż może to i dobrze.

Podobnie sytuacja wyglądała z osławionymi goframi. O mulach nie wspominam…

 

 

Dla ciała Do zjedzenia Wrocław gastronomicznie Zjedz i wypij

Do zjedzenia we Wrocławiu. Stół na Szwedzkiej

20 kwietnia 2023

O Stole na Szwedzkiej usłyszałam pierwszy raz jakieś 4 lata temu. Mocno zainteresowała mnie koncepcja miejsca, gdzie serwowane jest jedzenie w zasadzie na życzenie, bez wyboru z karty. Jak zawsze, wszystkim znajomym rozpowiadałam o tym pomyśle. Z czasem znajomi wracali do mnie z pozytywnymi recenzjami z tego miejsca, po po pierwszej albo i kolejnej wizycie. Pomimo starań, samej nie udawało mi się dotrzeć na Szwedzką. Aż do lutego, kiedy to w ramach prezentu urodzinowego dostałam voucher – do Stołu właśnie.

Tym razem nie było ociągania i wizytę udało się uskutecznić bardzo szybko, co jest o tyle zaskakujące, że zazwyczaj na termin czeka się około miesiąca. W naszym przypadku było łatwiej, bo padło na środek tygodnia i do tego godziny bardziej popołudniowe niż wieczorne.

Dotarliśmy; w składzie trzyosobowym i bardzo rozstrzelonym jeśli chodzi o preferencje żywieniowe i możliwości konsumpcyjne. Był „Niejadek” z zamiłowaniem do kuchni włoskiej doświadczanej przez wiele lat w słonecznej Italii, był „Mięsożerca” lubiący mięsa tłuste i podroby, z elastycznym żołądkiem. I byłam ja, wegetarianka, kochająca pond wszystko ziemniaki, szparagi, karczochy i kuchnię arabską.

O tych swoich gastronomicznych sekretach opowiedzieliśmy szefowi kuchni, który zaczął przepytywać nas jakieś 30 minut po tym, jak zasiedliśmy do stolika. Wywiad został zebrany, otrzymaliśmy zamówione wcześniej napoje (fantastyczne wina) i znów zaczęło się oczekiwanie. Tym razem było dłuższe, bo około godzinne, i okraszone widokiem i zapachem z kuchni.

W końcu przyszedł i czas na nas. „Niejadek, który wyspowiadał się ze swoje kuchni włoskiej, chęci na sałatę i krewetki…otrzymał sałatę w stylu Cezar z kilkoma krewetkami. Można powiedzieć, że oczekiwania zostały spełnione.

Sałata z krewetkami

Sałata z krewetkami

Następnie podano danie „Mięsożercy” czyli wątrobę cielęcą i ogony wołowe; te ostatnie w formie „falafela”. To wszystko na musie z topinamburu. Jak miało się okazać – to nie był koniec. Smakosz mięs wszelakich został uraczony też rodzajem ceviche z kalmara.

Wątroba i ogony

Wątroba i ogony

Ceviche z kalmara

Ceviche z kalmara

Ja również otrzymałam dwa dania. Pierwszym była sałatka na bazie rozmaitych strączków, z wyrazistym serem, granatem i intensywnym dressingiem. Daniem głównym były…ziemniaki na wiele sposobów, czyli: puree ziemniaczane z kwaśną śmietaną, kluski ziemniaczane, pieczony topinambur i skorzonera.

Sałatka

Sałatka

Ziemniaki z ziemniakami

Ziemniaki z ziemniakami

 

Jako że wielkość porcji nie nadwyrężyła naszych możliwości – porosiliśmy o deser. Tym razem nie było już koncertu życzeń. Dostaliśmy, podobnie jak goście przy sąsiednim stoliku, trzy różne desery: panna cottę, sernik nie-pieczony i fondant.

Zjedliśmy ze smakiem. Zapłaciliśmy –  tu ważna uwaga: vouchery nie obejmują napoi alkoholowych. I wróciliśmy do domu.

I tak, dzięki wspaniałomyślności znajomych, zrealizowałam jedno ze swoich snów gastronomicznych. I chyba trochę żałuję, że nie pozostało jednak w sferze marzeń.

Do zobaczenia W podróży

Jeśli nie Berlin, to….Oslo

6 listopada 2022

Niemiecki, październikowy długi weekend (1-3.10) spędziłam w Oslo. Wypad o tyle spontaniczny, że bilety kupiłam jakieś dwa tygodnie wcześniej; podobnie było z rezerwacją noclegu. Stolica Norwegii była już wcześniej na mojej „liście marzeń” ale nie plasowała się na niej jakoś wysoko. Po prostu była. A że trafił się luźniejszy weekend i bilety w sensownej cenie… why not.  I tak wylądowałam w Oslo.

Na początek minimum spraw organizacyjnych.  O tym, że miasto Muncha jest drogie, wie każdy. Chociaż muszę przyznać, że byłam mile zaskoczona. Najdroższy (proporcjonalnie do standardu) okazał się nocleg. Za trzy noce w 4-osobowym pokoju koedukacyjnym w hostelu zapłaciłam około 150 euro. Nie brałam pod uwagę innej opcji noclegowej mając na uwadze fakt, że to tylko 3 noce i to dosłownie noce, bo dnie spędziłam zwiedzając miasto. A robiłam to bardzo intensywnie, w czym pomogła mi karta/aplikacja Oslo Pass. Znam to udogodnienie z innych miast, m.in. lokalnie z Berlina, i nigdzie nie wypada to tak korzystnie, jak w stolicy Norwegii. Wybrałam opcję 48h w cenie 655 koron, co dało mi: możliwość korzystania z transportu publicznego na terenie miast (nie obejmuje komunikacji z lotniskiem), wstęp do 30 muzeów i zniżki do wybranych restauracji. Biorąc pod uwagę, że wstępy to muzeów, to koszt średni 100-120 koron, naprawdę warto. A teraz do rzeczy czyli – do zobaczenia w Oslo. Moja lista będzie bardzo subiektywna – w końcu przyjechałam tutaj głównie dla Edzia ale może Was zainspiruję. Zaczynajmy:

1) Opera

Z zewnątrz można się nią zachwycać całą dobę, wchodząc nawet na dach. Wstęp do holu, który też zachwyca, jest bezpłatny, w określonych godzinach. Opera jest stosunkowo nową atrakcją Oslo i sądzą po liczbie fotografujących ją turystów – bardzo popularną. Przyznam – uległam czarowi miejsca.

Opera w Oslo

Opera w Oslo

2) Muzeum Muncha

Kolejna „nowa” atrakcja. Nowa w sensie architektonicznym, ponieważ sama placówka mieszcząca dzieła malarza istniała już dawno, jednak w zupełnie innym miejscu i budynku. Dopiero niedawno, w 2021 roku, otwarto nową siedzibę, mieszczącą się w bezpośrednim sąsiedztwie wspomnianej wyżej opery. Muzeum zachwyca już bryłą, o zbiorach nie wspomnę. Ponad 1000 obrazów, czterokrotnie więcej rysunków, nieskończona ilość grafik. Można popaść w zachwyt. Uwaga! Można tutaj zobaczyć „Krzyk” ale w wersji czarno-białej. Nie jest ona chyba aż tak popularna, ponieważ większość zwiedzających, nie zatrzymywała się przy niej na dłużej. Ja poświęciłam jej nieco więcej czasu, chociaż najbardziej zachwyciła mnie tutaj „Gwieździsta noc”

Muzeum Muncha

Muzeum Muncha

3) Muzeum Narodowe

Nie wiem, co mam napisać. Chyba tylko: „Idźcie i oglądajcie”. To kolejna „nowość” na mapie Oslo. W obecnej lokalizacji i budynku od zaledwie kilku miesięcy, ponieważ otwarto je 11 czerwca 2022. Warto było czekać. 113 tysięcy metrów kwadratowych, 90 sal i 6500 eksponatów, a wśród nich on. Tak, ten właściwy „Krzyk” ale też mój van Gogh, a dokładnie jego „Autoportret z okaleczonym uchem”.

Autoportret z okaleczonym uchem

Autoportret z okaleczonym uchem

4) Deichman Bjørvika – Biblioteka Publiczna

Kolejne, nowootwarte „wow”. I do tego bezpłatne. 6 pięter, 13 tysięcy metrów kwadratowych i 450 tysięcy książek; do tego filmy, nagrania, przestrzenie wspólne, drukarki 3D, a nawet maszyny do szycia i instrumenty. Szał!

Deichman Bjørvika

Deichman Bjørvika

5) Muzeum Narciarstwa i skocznia Holmenkollen

Nie, nie lubię zimy, skoków narciarski, nie cierpię Żyły ani Stocha. Nie była nawet nigdy na Wielkie Krokwi, która mieści się 30 km od mojego rodzinnego domu. Chciałam po prostu zobaczyć to coś. I zobaczyłam. Podobało mi się – szczególnie widok z góry. „Chapeu bas” w stronę wszystkich, którzy dobrowolnie siadają na tym najwyższym stopniu.

Skocznia Holmenkollen

Skocznia Holmenkollen

5) Muzeum Statku Polarnego „Fram”

Jak już wspomniałam - nie lubię zimy. A co za tym idzie - Antarktyka to tez nie moja bajka. Ale już statki - jak najbardziej. Dlatego możliwości obcowania z jednym z nich osobiście, nie mogłam sobie odmówić. A obcować można bardzo blisko, bo muzeum to tak naprawdę głównie statek, który obudowano ekspozycją. Sam „Fram” robi niesamowite wrażenie, a możliwość wejścia na niego i zobaczenia „jak to było”, pozwala lepiej poznać historię Roalda Amundsena.
Statek polarny „Fram"

Statek polarny „Fram”

Poza tymi wymienionym wyżej miejscami odwiedziłam również inne. Nie będę Was jednak zasypywać informacjami o Muzeum Żydowskim czy Morskim (dla mnie interesującymi) czy Muzeum Kon-Tik (dla mnie bez szału - weszłam, bo i tak czekałam na autobus). Oslo nie pozwoli się nudzić nikomu - tutaj każdy znajdzie coś dla siebie, nawet wielbiciele biblii. To idealne miasto na weekendowy city-break. 
Berlin Do zobaczenia W podróży

Jeśli nie Berlin, to…Gubin. Plastinarium

30 sierpnia 2022

Jeśli nie Berlin, to….Gubin. Plastinarium.

W zasadzie powinna napisać „Guben”, bo placówka, która chcę tutaj przedstawić, mieści się po niemieckiej stronie Nysy. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że zdecydowana większość czytelników bloga jest polskojęzyczna, a przekroczenie granicznej rzeki nie jest problemem – zostaniemy przy Gubinie.

Plastinarium

Plastinarium

Celowo też nie używam nazwy „muzeum”, żeby nie umniejszać obiektowi, który odwiedziłam, a gdzie poza eksponatami, można zapoznać się z procesem ich producji; które też de facto jest swego rodzaju fabryką.

Ale zacznijmy od początku. A początek zwiedzania to kasy  – czynne, jak całość, od piątku do niedzieli, w godzinach 10:00 – 18:00. Bilety kosztują odpowiednio: 12,00 euro bilet normalny, 10,00 euro – ulgowy. Kasy pełnią też rolę sklepu muzealnego, gdzie można nabyć rożnej maści pamiątki, mniej lub bardziej „anatomiczne”.

Poza zakupie biletu, można rozpocząć zwiedzanie. Ekspozycja skonstruowana jest w bardzo przemyślany sposób.

Pierwsza część poświęcona jest samemu procesowi plastynacji. Możemy zobaczyć eksponaty na kolejnych etapach obróbki ale też przebieg samego procesu (kadzie z azotem, czy zanurzanie w formalinie). Wszystko ilustrowane jest też filmami. Jako że palstinaiurm, to główny dostawca preparatów m.in.  dla studentów medycyny, w tej części ekspozycji można również zobaczyć, jak wyglądały niegdysiejsze pomoce naukowe.

Stanowisko pracy

Stanowisko pracy

Równolegle do tej części ekspozycji usytuowane są stanowiska pracowników plastynarium. Można zobaczyć, nie tylko biurka, na których obróbce poddawane są kolejne preparaty ale też zobaczyć pracowników przy preparacji czy nawet z nimi porozmawiać.

Kolejna część ekspozycji, to już gotowe preparaty. I tutaj całe bogactwo anatomiczne – płuca gruźlika i palacza, aorta z miażdżycą, wątroba z guzami czy zniszczone osteoporozą kości. Są też szkielety z protezami stawu kolanowego czy destrukcje spowodowane chorobami.

Plastynat - gotowy preparat

Plastynat – gotowy preparat

Jedno z pomieszczeń poświecona na preparaty obrazujące życie płodowe i wadom jakie mogą powstać na tym etapie.

Nie zabrakło również spreparowanych zwierząt, z których  – na mnie osoboście – największe wrażenie zrobiła żyrafa.

Pomimo, że ekspozycja nie jest powierzchniowo wielka, zapoznanie się z nią zajmuje około dwóch godzin.

Istnieje również możliwość zwiedzania z przewodnikiem, a dla szkół organizowane są specjalne lekcje muzealne.

Podsumowując – warto przełamać wewnętrzny opór i przerobić tą nietypową lekcję anatomii.

 

Berlin Do zobaczenia W podróży

Do zobaczenia w Berlinie. Tränenpalast

2 lutego 2021

Dzisiaj zabiorę Was w kolejne historyczne miejsce. Tym razem podróż nie będzie trwała zbyt długo. Cofniemy się o klika dekad, do czasu, gdy Berlin było podzielony murem, a jedno z przejść łączących miasto, mieściło się pałacu. W Pałacu Łez.

 

Tränenpalast, bo o nim mowa to budynek położony przy dworcu Friedrichstrasse, w samym centrum miasta. Hala odpraw pasażerów tego dworca, służyła do 1990 roku jako miejsce, przez które wyjeżdżało się z NRD do Berlina Zachodniego. Tutaj spotykały się osoby, które na codzień żyły w zupełnie innych światach: przedstawiciele enerdowskich kadr oraz osoby przymusowo pozbawione obywatelstwa. To miejsce jak magnes przyciągało również Niemców Wschodnich, którzy próbowali przedostać się tedy na drugą, lepszą stronę. Nie trzeba chyba zaznaczać, że niemal wszystkie tego typu próby kończyły się niepowodzeniem.

Po upadku muru, Tränenpalast utracił swoje pierwotne znaczenie. Nikt już nie wylewał tutaj łez, nie czekał i nie szukał szczęścia. Podziały i ograniczenia przestały istnieć. Przypomina o nich jednak stałą wystawa zorganizowana właśnie w dawnej poczekalni. Oryginalna kabina kontroli, raporty zakonspirowanych urzędników Staatssicherheit, pieczątki, paszporty wizy i wiele innych eksponatów pozwalających przynajmniej częściową poznać „pałacową” rzeczywistość tamtego okresu.

Z przyczyn wszystkim znanych, obecnie zwiedzanie obiektu nie jest możliwe. Po powrocie do normalności , wrócą prawdopodobnie wcześniejsze godziny otwarcia czyli wtorek – piątek w godzinach 09:00 – 19:00, sobota, niedziela i święta: 10:00 – 18:00. Wstęp na ekspozycję jest bezpłatny.

 

 

 

Do zobaczenia

2020 i ekran

20 stycznia 2021

Było już o książkach, teraz przyszedł czas na film i serial. Z wiadomych względów było tego sporo, głównie za pośrednictwem Netflixa ale też innych kanałów internetowych czy odkurzonego twardego dysku. Nie jestem w stanie określić, ile dokładnie tego było ale podobnie jak w przypadku książek, wybrałam to, co zwróciło moja szczególną uwagę. Żeby było bardziej przejrzyście – podzieliłam to na trzy kategorie.

 

Serial

Obejrzałam, a raczej obejrzeliśmy z K., ich sporo. Doliczyłam się ośmiu. Na pewno było, że było ich więcej ale te zapamiętałąm. Spośród tych ośmiu, trzy gorąco polecam. Są to:

The crown” – w tym roku obejrzeliśmy najnowszy, czwarty sezon. Muszę przyznać, że ten serial zyskuje na wartości. Od początku zachwycał mnie rzetelnością, dbałością o detale i ciekawą perspektywą. W tym sezonie znów tchnie świeżością za przyczyną nowej postaci, którą jest Lady Diana.

Znaki” – to jedyny polski serial jaki zwrócił moją uwagę. Jest fabuła, jest akcja, są tajemnice, barwne postaci i wiele niejednoznaczności. Do tego interesujące miejsca i historia sprzed lat. Nic, tylko oglądać!

Sex Education”  – a konkretnie drugi sezon. Ten serial powinnam opisać w pierwsze kolejności, bo najbardziej na niego czekałam. Pewnie powtórzę coś, co już wielu stwierdziło ale..tak moim zdaniem powinno wyglądać wychowanie do życia w rodzinie.

 

Filmy

Słaby był ten rok pod względem odkryć filmowych. Zaryzykuję stwierdzenie, że nie odkryłam prawie nic nowego. Ale trochę sobie poprzypominałam.

Niebo o północy” – to był taki rzut na taśmę. Coś byśmy tam może obejrzeli…coś tam gdzieś polecali…I poszło. I jestem bardzo zadowolona. Pomijam aktora obsadzonego w głównej roli – ten starzeje się jak wino. Ale cała historia i zdjęcia i muzyka. Och..ach.. i jeszcze parę orgazmów. Warto!

Miś”, „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, “Brunet wieczorową porą” – to starocie, które doczekały się nie tylko drugiej młodości ale nowego kontekstu. Jakby na to nie patrzeć, przedstawiają realia mocno aktualne. I na tym może poprzestańmy.

 

Dokument

Tak, dokument to też film ale dla mnie dający mocniej do myślenia niż fabuła. Dlatego jest osobna kategoria.

Don Stanislao” – dał do myślenia bardzo mocno. A główna myśl brzmiała: „Czy Ty, Czcigodny, słyszysz to, co mówisz?!?!?!” Myślę, że nie byłam jedyną osobą, która tak reagowała. Reportaż dziennikarza TVN to zdecydowanie numero uno w kategorii „Dokument”.

The Social Dilemma” – też mnie ruszył. Nie był odkrycie w sensie tematu. Jako użytkownik fb, Instagrama czy Amazona wiem, skąd się biorą skierowane do mnie reklamy i jak rozliczają mnie algorytmy. W pracy obserwuję młodych ludzi z deformacją lewej dłoni spowodowaną nieustanną obsługą smartfona. Pomimo tego dokument zadziałał – jako przypominajka.

David Attenborough – życie na naszej planecie” – jest ostatni na liście ale to nie znaczy, że najsłabszy. Jest równie ważny jak wszystkie inne wcześniej wymienione. To kronika zmian, przestroga ale też fantastyczna lekcja angielskiego w brytyjskim wydaniu. Dziękuję, Sir Attenborough!

 

I tak to wyglądało w 2020 na naszym ekranie. A jak było u Was? Może polecicie coś z prywatnej listy? Nie musi być zgodnie tematycznie z mną – może wręcz przeciwnie?

Berlin Do zobaczenia W podróży

Do zobaczenia w Poczdamie. Muzeum Filmu

7 stycznia 2021

Jedna z rzeczy, których bardzo mi brakowało w 2020 (i brakuje nadal) to wizyty w muzeach. Jestem typem zwiedzającym i bez biletu wstępu w kieszeni, ciężko mi żyć. Pomimo ograniczeń, jakie zostały wprowadzone w Berlinie i nie tylko, udało mi się okresie wakacyjnym coś zobaczyć. Teraz chętnie do tych wspomnień wracam. Dzisiaj jedno z nich. Jak widać po tytule, nie jest to zwyczajowy Berlin, tym razem pojedziemy do Poczdamu, do Muzeum Filmu.

Od razu zaznaczam – poczdamskie Muzeum Filmu to coś zupełnie innego niż mieszczący się również w tym mieście Park Filmowy Babelsberg. O tym drugim będzie innym razem. 

Filmmuseum Potsdam, bo tak brzmi jego oryginalna nazwa mieści się w budynku dawnych stajni pałacowych. Istnieje od 1981 roku – najpierw jako Filmmuseum der DDR (Muzeum Filmów NRD) prezentowało „techniczną” stronę przemysłu filmowego poprzez tworzące zbiory eksponaty w postaci sprzętu filmowego. Z czasem, szczególnie w latach 90.tych Muzeum rozrastało się i dostosowywało do potrzeb szerszej grupy zwiedzających.

Dzisiaj, na powierzchni ok. 450 metrów kwadratowych zobaczyć można ponad 1000 fotografii, ponad 300 fragmentów filmów, a przede wszystkim filmowe eksponaty – tych jest ponad 500. Wśród muzealnych skarbów można zobaczyć projektory filmowe, dekoracje, kostiumy czy bilety wstępu. Moje serce skradło wszystko, co związane z Quentinem Tarantino.

W związku z obecną sytuacją muzeum jest oczywiście nieczynne. Mam jednak nadzieję, że nadejdą wkrótce dobre czasy, a wtedy można je odwiedzać od wtorku do niedzieli, od 10.00 do 18.00. Bilety umożliwiające zwiedzanie głównej ekspozycji można nabyć w kasie w cenie 4 Euro (normalny) i 3 Euro (ulgowy).

Kryminał Książkowo

2020 i książki

1 stycznia 2021

Czas, w którym jeden kalendarz się kończy, a inny zaczyna, nigdy nie był dla mnie momentem podsumowań i rozliczeń. Stali bywalcy Namysłowskiej wiedzą, że tego typu rozrachunki robię na przełomie lutego i marca. Tak będzie i tym razem. Z najnowszą przeszłością rozliczę się za dwa miesiące. Biorąc jednak pod uwagę, że 2020 było bardzo nietypowy, a zarazem obfity w rzeczy i zdarzenia, należy mu się jakieś tam podsumowanie. Zaczniemy od tego książkowego.

Książek było w tym roku 75. Nie planowałam tej ilości. Nigdy z resztą jej nie planuję. W 2020 czytałam dużo i wszystko. Pewnie dlatego wyszła z tego dosyć pokaźna liczba. Jeśli jednak odsiać ziarno do plew, może się okazać, że mało urobku zostanie. I na tym, co pozostanie, chciałabym się skupić.

 

Wege. Dieta roślinna w praktyce

O jedzeniu

Początkiem roku wspomniałam już dwie tegoroczne pozycje, które zrobiły  na mnie duże wrażenie. Pierwsza z nich to „Tak dzisiaj jemy. Biografia jedzenia”, a druga „Wege – dieta roślinna w praktyce.” Dla mnie, wegetarianki, która już dawno odkryła sekret ludzkości pt. „Nie jem niczego, co robiło kupę”, obydwie lektury nie powinny robić wrażenia. I nie zrobiły. Ale usystematyzowały wiedzę. Podparły ją setkami przykładów i wyników badań. A przede wszystkim utwierdziły w przekonaniu, że nie schodzę na złą drogę żywieniową.

 

O korzeniach

Korzenie były w sumie cztery. Najpierw niemieckie, przedstawione w książce Karoliny Kuszyk „Poniemieckie”. Autorka zagłębia się w historię przedmiotów starszych niż ich obecni właściciele. Szafa, miska, regał, lustro. Kiedyś należały do rodzin niemieckich, by następnie, w ramach porzucenia, trafić w nowe, polskie ręce. Traciły „niemiecką” tożsamość zyskując automatycznie znamię „poniemieckości”. Ważna lekcja historii.

Kolejne korzenie były żydowskie. A może raczej polskie ale na nie-polskiej ziemi. „Polanim. Z Polski do Izraela” Karoliny Przewrockiej-Aderet to życiorysy przeniesione w połowie trwania znad Wisły na Negew czy do kibucu. Gdzieś, gdzie trudno się im odnaleźć i trwać ot tak po porostu dalej. Ważna lekcja o konieczności odnalezienia swojego miejsca w nowej ojczyźnie, gdy ta stara już cię nie chce.

Ostatnie korzenie są lokalne, spiskie. To ważne – nie podhalańskie ale spiskie. Z okolic Nowego Targu, znad Białki, spod Pienin. To tam rozciąga się historyczno-geograficzna kraina, z której pochodzę. Spisz. Nigdy mnie szczególnie nie interesował; a już wybitnie przestał, gdy go opuściłam. Teraz zaczyna wracać. Między innymi poprzez książki takie jak „Cztery sztandary, jeden adres. Historie ze Spisza” Ludwiki Włodek. Z każdej strony odzywają się znajome dźwięki, przebija się spiska gwara, wychylają się zasłyszane w dzieciństwie nazwiska. Cała książka zdaje się mówić: „Stąd pochodzisz..”

 

O zbrodniach

Wyimaginowanych rzecz jasna. Jedne dzieją się przed laty w Glatz (dzisiejszym Kłodzku), które goi rany po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Autor, Tomasz Duszyński ściąga do tytułowego miasteczka tajemniczego detektywa z samego Berlina, który ma odkryć mroczne tajemnice kłodzkich zaułków. Zbrodnie w dawnym klimacie, kiedy – jak się okazuje – sprawcę można było złapać bez śledzenia bilingów i badania DNA. Warto.

Inne zbrodnie są bardziej współczesne – jak te trupy Katarzyny Puzyńskiej z najnowszego tomu sagi o Lipowie. „Śreżoga” brzmi pięknie i tajemniczo. I na tym zachwyty się kończą. Książka jak cegła, akcja jak pewne podroby w oleju, a ilość wątków pozwala bezpowrotnie odpłynąć. Dlaczego w takim razie pozycja trafia do wpisu dla wybranych? Ku przestrodze.

 

O przyszłości

Czyli o  2021. Nie robie planów, nie ustalam limitów, nie ustawiam poprzeczki. Mogę tylko napisać, że postaram się:…

 – czytać więcej o Izraelu/z Izraela

 – częściej sięgać po książki o Turcji/z Turcji

 – nie przesadzać z kryminałami

 – nie popełniać przestępstw na miarę „Siedmiu sióstr”…

 

Jak podoba się Wam ten stronniczy ranking? Coś z zestawienia przemknęło Wam przez czytnik czy kartę biblioteczną? A może biorąc pod uwagę moje noworoczne postarania (nie postanowienia), coś doradzicie?

 

Berlin Do zobaczenia W podróży

Do zobaczenia w Berlinie. Friedrichswerdersche Kirche

20 listopada 2020

Wiem, że to mało miłosierne zapraszać Was do Berlina teraz, gdy odwiedzenie stolicy Niemiec jest niemożliwe. Chciałam się jednak z Wami podzielić wrażeniami z wizyty w jednym z najmniej znanych oddziałów Berlińskich Muzeów Państwowych.

Friedrichswerdersche Kirche

Friedrichswerdersche Kirche

Mowa o Friedrichswerdersche Kirche. Jak sama nazwa wskazuje chodzi o kościół i to nie byle jaki ale projektu samego Friedricha Schinkela. Budynek powstał  w latach 1824 – 1830 zgodnie z zasadami niemieckiego neogotyku. Po ukończeniu, służył wiernym, zarówno pochodzenia niemieckiego, jak  i  francuskiego.  Kres temu położyła II wojna światowa, kiedy to konstrukcja została poważnie uszkodzona.  Remont przeprowadzono dopiero w latach 1979 – 1986, by w rok po jego zakończeniu, dokładnie w 200 rocznicę urodzin Schinkla znów go udostępnić. Tym razem przyciągnął wyznawców kultu sztuki, stając się filią Galerii Narodowej.  Kolejna renowacja rozpoczęła się w roku 1997 i trwała do roku 2000, kiedy to obiekt znów otworzył podwoje dla miłośników rzeźby z początku XIX wieku. Od 27 października 2020 prezentowana jest tam wystawa „Ideal und Form” z eksponatami ze zbiorów Alte Nationalgalerie.

Friedrichswerdersche Kirche

Friedrichswerdersche Kirche

Zdaję sobie sprawę z tego, że w przypadku muzeów i galerii sztuki, od samej oprawy ważniejsze są eksponaty. Tym razem jednak zasada ta została zachwiana. Od samych rzeźb prezentowanych w ramach wystawy zdecydowanie większe wrażenie (nie tylko na mnie), robi przestrzeń. Czerwona cegła (na zewnątrz) kojarząca się z kaplicami angielskich uczelni i częściowo oryginalne kolorowe witraże tworzą niesamowitą scenerię dla cennych eksponatów. Gdy dołożyć do tego częściowo zachowane wyposażenie w postaci ołtarz i ambony czy marmurową, niemal lustrzaną posadzkę – wrażenie przebywania w świątyni sztuki nasuwa się samo.

Friedrichswerdersche Kirche

Friedrichswerdersche Kirche

Z wiadomy przyczyn obiekt, a tym samym wystawa, nie są obecnie  dostępne dla zwiedzających. Jeśli po zdjęciu restrykcji wszystko wróci do wcześniejszych porządków, wystawa czynna będzie od wtorku do niedzieli, od 10:00 do 18:00; w czwartki do 20:00. Nie obowiązywały bilety.

Do zobaczenia Na swoim W podróży Życiowo

Lato 2020 czyli o urlopach w czasach zarazy

8 października 2020

Lato 2020 możemy uznać za zakończone. A co za tym idzie – odhaczamy spalone na słońcu plecy, kilometrowe spacry po rozgrzanym piasku czy metry nad poziomem morza zdobyte w ramach górskich wędrówek. Zwyczajnie – zamykamy sezon urlopowy. To dobry czas do podsumowanie okresu, ktory zazwyczaj obfitował w dalsze i bliższe wypady. W tym roku, z wiadomych przyczyn, w wielu przypadkach odbiegl nieco od schematu.

Dolce vita poza zasięgiem

Plany urlopowe miałam juz na marzec. Chciałam w ramach kilkudniowego wypadu odwiedzić stolicę Włoch. Nie miałam wcześniej ku temu okazji i bardzo się na ten wyjazd, a dokładnie wylot, cieszyłam. Że Rzym będzie musiał istnieć bez mojej obecności dowiedziałam się tak naprawdę na tydzień przed planowanym wylotem. W momencie, gdy opłaciłam już noclegi, odprawiłam sie, a notes spuchł od notatek i planów spacerów, zawieszono loty i zamknięto granice. Nie ukrywam – byłam baaaardzo rozczarowana, wręcz rozgoryczona.
Jak się szybko okazało, nie tylko nie mogłam polecieć do Rzymu ale też w żadne inne miejsce. Tydzień zaplanowany na Rzym spędziłam w domu jeżdżąc na rowerze, spacerując po lesie i oglądając w Internecie rzymskie muzea. Z czasem rozgoryczenie zmalało i przeszło w stan: ‘Da się z tym żyć’

Kraina tysiaca jezior i milona komarów

Na czerwiec zaplanowałam, czy raczej zaplanowaliśmy tradycyjnie urlop w PL, nad jeziorami. Robimy to od lat. Te dziesięć dni, które spędzamy od lat z parą naszych znajomych, dzielimy sprawiedliwie między pomost, zabytki i restauracje. O ile w poprzednich latach zapędzaliśmy się w ‘głębokie’ Mazury czy wręcz sejneńszczyznę, o tyle w tym roku zatrzymaliśmy się na wysokości Iławy i Ostródy. W ramach tego urlopu udało się zaliczyć też Malbork, Pasłęk i Olsztynek, odsiedzieć swoje na pomoście z wędką, najeść się do syta kuchni warmińskiej, która ziemniakiem stoi. Było super. I jeśli nie liczyc mierzenia temperatury przy wejściu do Muzeum w Malborku, którego dostępność dla turystów mocno ograniczono, nie odczuliśmy niemal w ogóle obecności wirusa.

Marina Ostróda

Marina Ostróda

Kłodzkie ‘ommmm’

W lipcu na pełny tydzień wybyłam do Siedliska Ciszy na jogowe warsztaty. W górach, przy granicy z Czechami, bez internetów ale z 5 godzinami jogi dziennie, fantastyczną wegetariańską kuchnią, cudownymi widokami i niesamowitym towarzystwem naprawdę odpoczęłam. Tam nie tylko nie dało się odczuć, że istnieje coś takiego jak pandemia ale że w ogóle istnieje coś poza Siedliskiem. W bajkowym ogrodzie Magdy, pod okiem  świetnej nauczycielki jogi, Agi, czas płynie zupełnie inaczej. Biorąc pod uwagę, że spośród całej jogowej grupy znałam wcześniej tylko prowadzącą, a wyjeżdżałam z nowymi kontaktami w telefonie, mogę powiedzieć, że był to naprawdę dobry czas. Już wiem, że w przyszłym roku to powtórzę.

Siedlisko Ciszy

Siedlisko Ciszy

Byle dalej

Jako że nie ograniczają mnie letnie wakacje dzieci czy inne socjalne i rodzinne obostrzenia, część urlopu zaplanowałam na listopad. To miał być tydzień w Izrealu. Jak sie domyślacie, raczej nic z niego nie wyjdzie. Izrael znalazł się na liście krajów ‘ryzyka’ wg niemieckiego MSZ i wyjazd tam wiąże się z odbyciem kwarantanny. Do listopada jeszcze trochę czasu zostało ale sytuacja raczej się zaostrzy niż złagodnieje. Dlatego powoli oswajam się z myślą, że Izrael zamienię na wycieczkę po Pl, w ramach której pokażę znajomej Wrocław, Gdańsk, Warszawę i Kraków. A może po prostu spędzę tydzień w Juracie czy innych Chałupach, które w listopadzie zapewne nie będą przeludnione. Czas pokaże.

Backstage

Na koniec jeszcze spojrzenie na urlopowy sezon z innej perspektywy, a raczej perspektyw.
Najpierw ta zawodowa. Jako pracownik hotelu położonego przy lotnisku obsługującym przede wszstkim loty miedzynarodowe, doświadczyłam nie spadku ale wręcz ‘upadku’. Jako obiekt, działaliśmy cały czas, jednak trudno to nazwać hotelarstwem, gdy w całym obiekcie przebywa w porywach 5 gości. Z upływem czasu sytuacja się poprawiała. Teraz pracujemy normalnie ale…to już nie to. Zamiast uśmiechniętych twarzy gości wracających z wakacji recepcjoniści widza maski, a ja zamiast rosnących przychodów obserwuje odwoływane (na szczęście coraz rzadziej) rezerwacje. To już nie to.
Jest jeszcze druga perspektywa, taka prywatno-zawodowa. W tym roku wspólnie z K. oddaliśmy do dyspozycji gości nasze stuletnie dziecko czyli Zielone Okiennice. Po dwóch latach remontów, gdy wreszcie mogliśmy powiedzieć: ‚Przyjeżdżajcie’, pojawił się wirus. Nie powiem, że się załamaliśmy ale trzeźwo oceniliśmy sytuacje. Teraz, już po zakończeniu najwyższego sezonu, możemy powiedzieć, że nie było tak źle. Wirusowa rzeczywistość pokazała, że miejsca takie jak Okiennice czyli małe apartamenty na końcu świata, z dala od tłumów maja potencjał. Dają też nadzieję, że branża turystyczna przetrwa. Bardzo nas to cieszy i liczymy, że nawet gdy juz wszystko wróci do normalności, Okiennice nadal będą cieszyć się zainteresowaniem gości.

Zielone Okiennice

Jak widać, wirus namieszał. Pozwolił się nam jednak przekonać, że jesteśmy elastyczni i nie tylko potrafimy sobie poradzić ale tez wyciągamy wnioski z sytuacji. I nawet w tak trudnym czasie wyjechać (fizycznie i psychicznie)  i poczuć się jak na wakacjach.

Jestem ciekawa, jak Wam udało się przetransformować swoje urlopowe plany. A może nie musieliście tego robić i wszystko przebiegło zgodnie z wcześniej zapisanym scenariuszem? Dajcie znać – czekam 🙂