Czas, w którym jeden kalendarz się kończy, a inny zaczyna, nigdy nie był dla mnie momentem podsumowań i rozliczeń. Stali bywalcy Namysłowskiej wiedzą, że tego typu rozrachunki robię na przełomie lutego i marca. Tak będzie i tym razem. Z najnowszą przeszłością rozliczę się za dwa miesiące. Biorąc jednak pod uwagę, że 2020 było bardzo nietypowy, a zarazem obfity w rzeczy i zdarzenia, należy mu się jakieś tam podsumowanie. Zaczniemy od tego książkowego.
Książek było w tym roku 75. Nie planowałam tej ilości. Nigdy z resztą jej nie planuję. W 2020 czytałam dużo i wszystko. Pewnie dlatego wyszła z tego dosyć pokaźna liczba. Jeśli jednak odsiać ziarno do plew, może się okazać, że mało urobku zostanie. I na tym, co pozostanie, chciałabym się skupić.

Wege. Dieta roślinna w praktyce
O jedzeniu
Początkiem roku wspomniałam już dwie tegoroczne pozycje, które zrobiły na mnie duże wrażenie. Pierwsza z nich to „Tak dzisiaj jemy. Biografia jedzenia”, a druga „Wege – dieta roślinna w praktyce.” Dla mnie, wegetarianki, która już dawno odkryła sekret ludzkości pt. „Nie jem niczego, co robiło kupę”, obydwie lektury nie powinny robić wrażenia. I nie zrobiły. Ale usystematyzowały wiedzę. Podparły ją setkami przykładów i wyników badań. A przede wszystkim utwierdziły w przekonaniu, że nie schodzę na złą drogę żywieniową.
O korzeniach
Korzenie były w sumie cztery. Najpierw niemieckie, przedstawione w książce Karoliny Kuszyk „Poniemieckie”. Autorka zagłębia się w historię przedmiotów starszych niż ich obecni właściciele. Szafa, miska, regał, lustro. Kiedyś należały do rodzin niemieckich, by następnie, w ramach porzucenia, trafić w nowe, polskie ręce. Traciły „niemiecką” tożsamość zyskując automatycznie znamię „poniemieckości”. Ważna lekcja historii.
Kolejne korzenie były żydowskie. A może raczej polskie ale na nie-polskiej ziemi. „Polanim. Z Polski do Izraela” Karoliny Przewrockiej-Aderet to życiorysy przeniesione w połowie trwania znad Wisły na Negew czy do kibucu. Gdzieś, gdzie trudno się im odnaleźć i trwać ot tak po porostu dalej. Ważna lekcja o konieczności odnalezienia swojego miejsca w nowej ojczyźnie, gdy ta stara już cię nie chce.
Ostatnie korzenie są lokalne, spiskie. To ważne – nie podhalańskie ale spiskie. Z okolic Nowego Targu, znad Białki, spod Pienin. To tam rozciąga się historyczno-geograficzna kraina, z której pochodzę. Spisz. Nigdy mnie szczególnie nie interesował; a już wybitnie przestał, gdy go opuściłam. Teraz zaczyna wracać. Między innymi poprzez książki takie jak „Cztery sztandary, jeden adres. Historie ze Spisza” Ludwiki Włodek. Z każdej strony odzywają się znajome dźwięki, przebija się spiska gwara, wychylają się zasłyszane w dzieciństwie nazwiska. Cała książka zdaje się mówić: „Stąd pochodzisz..”
O zbrodniach
Wyimaginowanych rzecz jasna. Jedne dzieją się przed laty w Glatz (dzisiejszym Kłodzku), które goi rany po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Autor, Tomasz Duszyński ściąga do tytułowego miasteczka tajemniczego detektywa z samego Berlina, który ma odkryć mroczne tajemnice kłodzkich zaułków. Zbrodnie w dawnym klimacie, kiedy – jak się okazuje – sprawcę można było złapać bez śledzenia bilingów i badania DNA. Warto.
Inne zbrodnie są bardziej współczesne – jak te trupy Katarzyny Puzyńskiej z najnowszego tomu sagi o Lipowie. „Śreżoga” brzmi pięknie i tajemniczo. I na tym zachwyty się kończą. Książka jak cegła, akcja jak pewne podroby w oleju, a ilość wątków pozwala bezpowrotnie odpłynąć. Dlaczego w takim razie pozycja trafia do wpisu dla wybranych? Ku przestrodze.
O przyszłości
Czyli o 2021. Nie robie planów, nie ustalam limitów, nie ustawiam poprzeczki. Mogę tylko napisać, że postaram się:…
– czytać więcej o Izraelu/z Izraela
– częściej sięgać po książki o Turcji/z Turcji
– nie przesadzać z kryminałami
– nie popełniać przestępstw na miarę „Siedmiu sióstr”…
Jak podoba się Wam ten stronniczy ranking? Coś z zestawienia przemknęło Wam przez czytnik czy kartę biblioteczną? A może biorąc pod uwagę moje noworoczne postarania (nie postanowienia), coś doradzicie?
2 komentarze
Ze wstydem przyznaję że w ubiegłym roku przeczytałam bardzo nie wiele książek. Za to teraz nadrabiam. Niestety przesadzam z poradnikami, a dla odmiany fajnie przeczytać jakąś powieść 😉
Asiu – keep calm 🙂 Ja teoretycznie, od kilku miesięcy. czytam dużo. Sprzyja temu dojeżdżanie do pracy komunikacją publiczną. W tym roku kalendarzowym przeczytałam 23 książki; wychodzi jedna tygodniowo. Niby to sporo ale.. No właśnie – spora część to kryminały czy „lekka literatura kobieca”. Czy to znaczy, że powinnam się bić w piersi i pochłaniać ambitne tomy, które do mnie nie przemawiają? Sama nie wiem…